Tytułując felieton miałem na myśli ogólne zakłócenia osobistej percepcji pod wpływem nagłych upałów jakie ogarnęły nas pod koniec kwietnia. Jest niedziela. Siedzę w ogrodzie pod parasolem, ale i tak jest dwadzieścia siedem stopni ciepła. W cieniu. Jak tu w ogóle myśleć o czymkolwiek poza zimnym piwem? A co dopiero napisać kilka sensownych zdań. Co prawda zapowiadają, że długo to nie potrwa i wkrótce znów pomarzniemy, ale to chyba jeszcze gorzej, bowiem nieszkodliwe piwko zastąpić będzie trzeba wstrętną, za to rozgrzewającą gorzałą. W jednej ze starych, warszawskich piosenek Chodź na piwko naprzeciwko Stasiek Wielanek śpiewa tak: wódka naród gubi, małe piwko nie człowiek piwko lubi, piwko lubi mnie
Zanim przyjdzie mroźny czas cieszmy się tropikalnym powiewem. W końcu nic na ziemi nie trwa wiecznie. Znakomity przedwojenny polski pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz autor między innymi Kariery Nikodema Dyzmy wyraził to tak:
Są trzy rzeczy wieczne. Wieczne pióro, wieczna miłość i wieczna ondulacja. Z tego wszystkiego najbardziej trwałe wydaje mi się wieczne pióro.
Wspominając Dołęgę-Mostowicza warto przypomnieć, że był on znakomitym scenarzystą filmowym. W ciągu sześciu przedwojennych lat zrealizowano siedem filmów jego autorstwa. Uznawany za mistrza w Polsce został także zauważony w Hollywood. Amerykanie zamówili dwa scenariusze, które im wysłał. Ale był rok 1939. Wybuchła wojna. Mostowicz zginął w połowie września nad Czeremoszem, zastrzelony przez krasnoarmiejca. Realizacje amerykańskich filmów odłożono. A mogła Polska mieć swojego człowieka w Hollywood jeszcze przed Polańskim, czy Skolimowskim.