Droga
Przyjaciółko "Kurka",
"Lulajże, Jezuniu" to najsmutniejsza polska kolęda. Ale chętnie ją śpiewamy. I w ogóle Święta Bożego Narodzenia, to dla nas Polaków - smutne święta, a nie powinno tak być. Bo oto narodził się w stajence mały Jezusek, który za trzydzieści trzy lata poniesie męczeńską śmierć na krzyżu zbawiając nas wszystkich, upewniając nas w nadziei, że po śmierci znajdziemy się u Jego boku w niebie.
A smutek Polaków wynika z tego, że cały grudzień jest miesiącem smutnym. Wydarzenia historyczne, jakie miały miejsce w grudniu wywołują niewesołe refleksje. Trzydzieści pięć lat temu na Wybrzeżu - w Gdańsku, Gdyni i Elblągu atak wojsk i milicji spowodował śmierć 44 robotników, a ilu rannych zmarło do dziś nie wiadomo.
W czasach nam bliższych - wypadki w kopalni "Wujek". W czasie strajku od kul ZOMO zginęło 9 górników. Prawda, że nie robi się wesoło na duszy, gdy to wspominamy.
Przy wigilijnym stole nachodzą też wspomnienia 13 grudnia, gdy gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny.
Mój mały wówczas synek powtarzał bez przerwy: - Tato, ja ciebie na wojnę nie puszczę!
Droga Przyjaciółko, w nocy z trzynastego na czternastego grudnia internowano wielu najważniejszych działaczy "Solidarności". Ja do nich nie należałem. Ale nie myśl, że o mnie zapomniano. Smutni, ubrani w ciemne ubrania funkcjonariusze zjawili się w moim instytucie, gdzie wówczas pracowałem, w poniedziałek rano. Poszli naturalnie do dyrektora, który oczywiście był partyjny i jako taki miał obowiązek pomagać milicji. Ale, jak wielu partyjnych, mój dyrektor co innego robił i mówił, a co innego myślał. Ugościł więc "smutnych panów" w swoim gabinecie i na chwilę wyszedł, by zamówić kawę u sekretarki. To wystarczyło, by sekretarka zawiadomiła kogo trzeba, że po nas przyszli. Za kilka minut, tylko nam znanym przejściem wyszliśmy na teren zajezdni autobusowej, z którą sąsiadowaliśmy i byliśmy gośćmi tamtejszej "Solidarności". A z tramwajarzami i autobusiarzami milicja wolała nie zadzierać. Przynajmniej w początkowym okresie stanu wojennego.
Tego dnia do domu nie wróciłem. A potem, kiedy mnie w końcu dopadli, wystarczyło krótkie przesłuchanie i moja odmowa podpisania oświadczenia o lojalności, czyli tzw. "lojalki", i puszczono mnie do domu. Z innymi było podobnie. Widać zabrakło dla nas miejsc. Nie bez znaczenia była też opinia mojego dyrektora, który zaświadczył o "małej szkodliwości" naszej "Solidarności" na terenie instytutu. Do dzisiejszego dnia, siedząc przy wigilijnym stole wspominam mojego dyrektora i czasami mówię, że nie każdy partyjny był złym człowiekiem.
Dlatego prócz radości wynikającej z narodzin Chrystusa oraz z odzyskanej wolności, cieszę się z faktu, że będąc literatem mogę pracować w swoim zawodzie, mogę pisać to, co myślę bez ubierania swoich przemyśleń w trudne do rozszyfrowania metafory. Obecnie mam się z czego autentycznie cieszyć, chętnie więc pod choinką śpiewam najsmutniejszą polską kolędę "Lulajże, Jezuniu".
Droga Przyjaciółko, z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Tobie, jak i innym Czytelnikom tych listów, wszystkiego najlepszego, zdrowia, spokoju i pomyślności i oby już nigdy w naszej historii nie nadeszły czasy ze "smutnymi facetami" w roli głównej.
Marek Teschke
2005.12.21