Redakcja
"Kurka Mazurskiego"
W ramach łączności Gazety z Czytelnikami chciałabym napisać słów kilka na temat Służby Zdrowia Oddziału Chirurgicznego Szpitala Powiatowego w Szczytnie.
Chociaż na stałe zamieszkuję w Sochaczewie (50 km od Warszawy) los sprawił, że właśnie tu, na terenie gm. Jedwabno wzywałam pomoc medyczną do obolałego męża. Sprawnie i szybko został pacjent objęty troskliwą opieką (w przeciwieństwie do wizyty w gminnej przychodni). W ciężkim stanie z zagrożeniem życia mąż trafił w ręce dobrych chirurgów. Szybka i trafna diagnoza, decyzja o natychmiastowej operacji, "złote ręce" ordynatora oddziału Leszka Głowackiego sprawiły, że zagrożenie utraty życia po 14 dniach pobytu minęło, a po 4 tygodniach pacjent opuścił szpital.
Tą drogą chcę w imieniu mojego męża Zbigniewa oraz jego rodziny PIĘKNIE podziękować za poświęcony czas. Sprawił Pan, panie ordynatorze, że ulga, nadzieja i zaufanie, które to chory i bolejący składa w ręce operującego lekarza odzyskały swoją wartość.
Dziękuję również całemu personelowi pielęgniarskiemu za troskliwą opiekę, trud i wysoki stopień fachowości. Przez cztery tygodnie widziałam systematyczną, mrówczą i pokorną pracę wszystkich pań pielęgniarek. Organizacja pracy wyjątkowo sprawna dobrze służy choremu. To dobry przykład wzorowej pracy, szczególnie w czasach, kiedy często słychać narzekania na służbę medyczną.
Pięknie dziękuje żona Barbara Majewska wraz z synami
Redakcja
"Kurka Mazurskiego"
W numerze 22 Waszego tygodnika przeczytałem informację, że z mapy Szczytna zniknie ul. Związku Jaszczurczego. Zdziwienie moje jest tym większe, że w mieście są ulice bez nazwy. Należy do nich między innymi ulica tak zwana NICZYJA, biegnąca od ul. Władysława IV wzdłuż rampy kolejowej. Od tej ulicy biorą początek inne: Łokietka, Gdańska, Białostocka, Grudziądzka. Pytanie brzmi: Czy ulica NICZYJA ma pozostać nadal bezpańska w sytuacji, gdy można właśnie ją przemianować na Wileńską, i w ten sposób zaspokoić czyjeś ambicje. A tak na marginesie, to właśnie przy tej ulicy rozpoczynali nowe życie repatrianci nie tylko z Wileńszczyzny, ale przede wszystkim wołyniacy, których transporty kolejowe rozładowywano na rampie. W tej sytuacji może by tak WYSOKA RADA przy rozpatrywaniu wniosku o zmianę nazwy ul. Związku Jaszczurczego, raczyła wziąć pod uwagę niniejszą sugestię.
Eugeniusz Łuszczyński
Szczytno
Redakcja
"Kurka Mazurskiego"
W piątek 6 czerwca wybraliśmy się do Mazurskiego Muzeum w Szczytnie, aby poznać bliżej historię naszego miasta i regionu. W muzeum powitała nas pani Stanisława Ostaszewska, która przeprowadziła bardzo ciekawą lekcję historii. Na licznych archiwalnych zdjęciach zobaczyliśmy jak wyglądało nasze miasto przed II wojną światową. Rozpoznaliśmy ulice, na których mieszkamy. Naszą smutną refleksję wzbogacił fakt, iż Niemcy, którzy byli mieszkańcami tych terenów przed II wojną tak wspaniale potrafili wykorzystać położenie Szczytna. Posiadali doskonale rozwiniętą bazę sportów wodnych, ogólnie dostępne kąpielisko. Pani Ostaszewska w bardzo interesujący sposób opowiadała nam o życiu i zajęciach ludności zamieszkującej przed laty nasze miasto i region. Obejrzeliśmy sprzęty domowego użytku, które stanowią stałą ekspozycję muzeum. Dowiedzielismy się jakie było ich zastosowanie. Naszą ciekawość wzbudziły szczególnie lodówka oraz pralka, której zasadę działania Pani Ostaszewska nam zademonstrowała. Gimnazjum, do którego uczęszczamy leży przy ul. Lanca. Teraz wiemy dlaczego nazywano ulicę jego nazwiskiem i jakie zasługi wniósł w walkę o polskość na Warmii i Mazurach. Zachęcamy młodzież wszystkich szkół w Szczytnie i okolicy do odwiedzania szczycieńskiego muzeum, a szczególnie do udziału w lekcjach muzealnych prowadzonych przez Panią Ostaszewską. Często jeździcie na wycieczki, poznajecie historię innych miast. A dzieje Szczytna też są bardzo ciekawe.
Młodzież z klasy IIa gimnazjum nr 2 w Szczytnie: Przemek Bugaj, Robert Sosnowski, Jakub Muraszko, Kamil Ignaczak, Mariusz Mikulski, Dominika Pruszkowska, Basia Gębarska, Asia Dyder, Aneta Kosakowska, Alicja Rybka, Ewelina Rybka, Marcin Erwin, Bartosz Piórkowski, Konrad Korzeniowski, Dariusz Granek, Paweł Olszewski, Tomek Saulewicz, Wojciech Maćkowski, Adrianna Zaczek, Eliza Lenkiewicz
Szanowna Redakcjo,
Mam poważne wątpliwości, czy nauczycielom z Gimnazjum nr 2 naprawdę zależy na uczniach. Mój syn nie jest ani dobrym, ani grzecznym uczniem pierwszej klasy gimnazjalnej, co ma związek między innymi i z tym, że ma stwierdzoną dysleksję. W szkole podstawowej nauczyciele brali to pod uwagę, w gimnazjum jest jednak inaczej. Ze stopni, uzyskanych w drugim półroczu wychodziło, że jest zagrożony "jedynkami" z kilku przedmiotów. Wychowawca i nauczyciele zapewnili go jednak, że będzie odpytany i ma możliwość poprawienia ocen. I tak faktycznie było, dopóki nie trafiło na panią od historii. W wyznaczonym na poprawę dniu syn był chory i z ciężką anginą leżał w domu. Gdy pojawił się w szkole po trzech dniach okazało się, że nauczycielka już nie ma ochoty na to, by go odpytać. Zwróciłam się więc do niej z pytaniem, dlaczego? Usłyszałam, że nie było żadnego poprawkowego odpytywania, a gdy zakwestionowałam tę informację po rozmowie z innymi dziećmi z klasy i w rodzący się konflikt zaangażowałam także zastępcę dyrektora szkoły, zaprzepaściłam wszelkie szanse syna na promocję do następnej klasy. Bo dzień później okazało się, że już nie tylko pani od historii nie chce sprawdzić jego wiedzy, ale także i pani od niemieckiego. Z jednego przedmiotu mógłby jeszcze (gdyby oczywiście była dobra wola nauczycieli) zdawać poprawkę w wakacje, ale z dwóch już się nie da.
Zachowanie nauczycielki historii, moim zdaniem, jest więcej niż naganne, więc złożyłam w tej sprawie skargę w wydziale oświaty Urzędu Miejskiego. Dlatego przede wszystkim, że ona w ogóle nie chciała z nami, jako rodzicami, rozmawiać, a na pytanie: kto mógłby jeszcze podjąć decyzję o tym, by dziecko dostało szansę poprawy, odpowiedziała: a zwracajcie się nawet i do samego Pana Boga!
Pogodziłam się z myślą, że mój syn nie zda. Boli mnie jednak to, że tę szansę zabrali mu nauczyciele, którzy, jak widać, bardziej liczą się z własną ambicją, niż z dobrem dziecka. Czy wolno nauczycielowi spisać dziecko "na straty" tylko dlatego, że rodzice wykazali "nadmierne" zainteresowanie jego szkolnymi sprawami?
Lucyna Kubik
Szczytno
2003.06.18