No to mamy za sobą "wielką majówkę". Ba, można powiedzieć, że nawet największą, gdyż dla zapobiegliwych i nie klękających przed każdym nowym dniem pracy trwała ona 9 dni. To już zupełnie przyzwoity urlop.
Telewizyjne audycje z miejsc, gdzie podobno wypoczywaliśmy przypominały relacje korespondentów wojennych. Jakie to armie samochodów miały gnać w góry, pod górkę czy nawet na Mazury. Jak się okazało w praniu, nie było tego tak znów wiele. Najbardziej rozbawiły mnie właśnie korespondencje z naszych Mazur. Podobno w ośrodkach turystycznych (niestety, Szczytno w dalszym ciągu możemy z tego grona wykluczyć) wszystkie miejsca były od dawna zaklepane, na jeziorach tłok, że omegi wcisnąć nie można, a w knajpkach ścisk niczym w tokijskim metrze. Włóczyłem się w tych dniach po rzekach i jeziorach, od Babięt po Suwałki i gwarantuję, że telewizja łgała jak za najlepszych czasów. Na jeziorach, szczególnie w pierwszych dniach wiało ostro, pękały nawet maszty, ale większość łódek leżakuje sobie spokojnie na brzegu. Na rzekach było kilka spływów, ale bez przesady. Miejsc w Rucianem, Giżycku, Mikołajkach i Augustowie - ile dusza zapragnie! Od 15 do 250 zł za łóżko, do wyboru. Ruszyły też sezonowe knajpki, tyle że nawet w porze obiadowej spokojnie można tam znaleźć i miejsce, i rybkę. Od mazurskiego okonia i sandacza, po egzotycznego halibuta czy nawet rekina! Co rzuciło się w oczy w pierwszych dniach maja? Przede wszystkim duża mobilizacja właścicieli wszystkich lokali - od największych hoteli po skromne barki w turystycznych stanicach. Wyjątkowo dużo personelu, bardzo szybka obsługa i, niestety, słone ceny! Od ubiegłego roku wzrosły przynajmniej o 15%. Nie mówię tu już nawet o ekskluzywnych hotelach i pensjonatach z barami przy basenach, czy saunie z masażem i dietą śródziemnomorską. Po spojrzeniu na rachunek apetyt spada na parę dni. Zjedzenie w restauracji porcji rybki przyznam, że dobrze podanej z surówką i jak szaleć to szaleć, z piwem będzie nas w tym roku kosztowało przynajmniej 25 zł. Można oczywiście taniej. Są barki, szczególnie w Mikołajkach, gdzie na papierowej tacce mała porcja pstrąga z surówką nie kosztuje więcej niż 10 - 15 zł. Jak do tej pory brak na szczęście dymiących i śmierdzących przepalonym tłuszczem frytkarni, słabo ruszyły jeszcze lody gałkowe, częściej na patyku.
Im dalej na północny wschód, tym taniej. Tam pod Węgorzewem jest najtańsza rybka. Na świeżym powietrzu, ale też świeża. W Augustowie słynne kartacze są rarytasem - w opisywanym już chyba "Abro" można je zjeść tylko w czwartki i niedziele. I, niestety, też droższe niż nawet rok temu. Pokazało się kilka nowych knajpek, szczególnie nad Kanałem Augustowskim. W samej Przewięzi chyba aż trzy! W legendarnej stanicy PTTK w Swobodzie, po kilku latach przerwy, można znów dobrze zjeść, a rosół z solidną porcją kurczaka czy boczek w cebulce i orientalnych przyprawach rozgrzewa nawet po dniu spędzonym w kajaku zalewanym deszczem. Za marne 6 zł solidna porcja. Przebojem jednak tego długiego majowego weekendu była zupa borowikowa w restauracji "Kapiodoro" w Rucianem. Jak na zupę wcale nie tania - 9 zł, ale jak wspomniałem, ceny w tym roku wzrosły. Warto jednak zapłacić za miseczkę świetnie przyrządzonego klarownego consomme, gotowanego na wołowinie. Borowiki, jak przypuszczam, jesienią kiszone i przechowywane do wiosny nic nie straciły ze swojego lekko cierpkiego smaku. Dobry zestaw przypraw, bez żadnej dominującej fali smakowej daje możliwość delektowanie się czystym aromatem grzybów.
Oczywiście na przystaniach, większych łódkach czy polach namiotowych zaczęło się też wiosenne grillowanie. W każdym przyzwoitym sklepie znajdziemy duży wybór grillowych kiełbas, kaszanki, kiszki ziemniaczanej, już zapeklowanych karkówek czy boczku.
Wygląda więc na to, że gastronomiczny sezon nad wodą rozpoczął się na dobre.
Wiesław Mądrzejowski
2006.05.10