Od lat opisuję w tym miejscu wyprawy gastronomiczne w różne strony świata, ale także wędrówki po kraju czy ot, takie sobie małe wyskoki w najbliższą okolicę. Mamy ostatnio piękny schyłek lata, nie jest zbyt gorąco, ale i specjalnie nie pada, więc pora najlepsza na wędrówki po okolicy. Przy okazji nie ma oczywiście żadnych przeszkód, aby zajrzeć tu i ówdzie na małe co nieco, strudzony organizm z lekka posilić i nabrać sił na kolejne kilometry. Bywa różnie, chociaż jako urodzony optymista uważam, że jest coraz lepiej. Ale zacznijmy od wpadki.
Chyba kilka tygodni temu wspomniałem o knajpce przydrożnej „Kropelka” w Tylkowie. Zauważyłem ją podczas częstych przejazdów do Olsztyna i obiecałem odwiedzić, żeby polecić te dobra, którymi nęci, mam nadzieję, licznych gości. Niestety, trzeba to będzie odłożyć na później. Otóż w ostatni poniedziałek, wracając do Szczytna już w porze mocno obiadowej zajechałem do tejże „Kropelki”, oczywiście będąc za kółkiem nie na „kropelkę”, ale na coś, jak miałem nadzieję, konkretnego. I niestety odbiłem się od zamkniętej furtki, choć jak napisano na drzwiach przybytek ten czynny jest od 12.00. Widząc moje usiłowania, z okna wychyliła się pani, która przekazała krótką informację, że wczoraj była dyskoteka, więc dziś otwierają później. Nie mam pretensji, wszystko jasne. Lokal nie jest nastawiony na podróżnych – a szkoda, bo pomiędzy Olsztynem a Szczytnem od lat nic konkretnego przekąsić nie można – lecz na miejscową młodzież balującą, jak należy przypuszczać, do późnej nocy. Wiem, rozumiem, z dyskotek dawno wyrosłem, zjem gdzie indziej.
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa w Nartach. Wybrałem się we wczesny niedzielny poranek na dłuższą przejażdżkę rowerową w okolice Pidunia i Rekownicy. Już z lekka zmęczony i solidnie zgłodniały (bo oczywiście bez śniadania), wracałem sobie lasem i wyjechałem właśnie w Nartach prawie prosto na działający tam od lat bar „Norka” – niech imię jego będzie jak najdalej sławione! Było może kilka minut po dziesiątej i na wiele nie liczyłem. A tu – bar otwarty, a miła pani namawia na świeży krupnik dopiero co ugotowany. Na kościach oczywiście a nie na rosołowej kostce, jak trzeba z warzywkiem takim i owakim Pychota absolutna, z widokiem na ciche już po sezonie jezioro na deser. Toż to warte każde pieniądze a nie tych kilka złotych! Dalszych parę kilometrów do Szczytna zleciało jak z bicza strzelił, bo zajęty byłem przede wszystkim … oblizywaniem się po krupniku!
Jak już tak dobrze się zaczęło, to wracając we wtorek ze stolicy postanowiłem zajrzeć na mały obiadek do „Borowika” w Szymankach. Z pewną taką obawą, gdyż ostatnio będąc tam wczesną wiosną no nie bardzo …, ale zostawmy to. Żeby nie było nieporozumień od dziś „Borowika” polecam i chwalę! Zaczęło się od toalety – najbardziej eleganckiej i czystej w promieniu stu kilometrów! Cacko! Karta dań – bez zarzutu – a wybór, szczególnie potraw bezmięsnych imponujący! Jeżeli jeszcze na zimę trafi tam troszkę więcej grzybów, a przecież grzybiarzami „Borowik” jest obstawiony dookoła, to będzie to najczęściej przeze mnie odwiedzany lokal w okolicy. A kurki z makaronem… samemu trzeba spróbować. Obsługa błyskawiczna i miła, ceny w normie. Na trasie od Szczytna do Makowa jest to obecnie lokal numer jeden! I oby tak dalej.
Z miłych rzeczy – reaktywowana została gospoda „Ω” w Olszynach, co na własnym żołądku sprawdziłem i się cieszę, gdyż w rowerowych wędrówkach w tamte rejony bardzo brakowało takiego fajnego miejsca na chwilę odsapki i małe wzmocnienie. Życzę powodzenia!
Wiesław Mądrzejowski