Mieszkając w Szczytnie już od ponad dziesięciu lat przyznać muszę, iż zaskakuje mnie czasem, że to czym ja żyję intelektualnie w tym mieście (w końcu już teraz także i moim) w bardzo niewielkim stopniu pokrywa się mentalnie z tym - co jak mogę sądzić – jest przedmiotem zainteresowania zasiedziałych, miejscowych tubylców. Dotyczy to nie tylko ludzi zupełnie mi obcych, ale także bliskich znajomych i przyjaciół, a nawet najbliższej rodziny.
Oczywiście rozumiem, że wszelkie przejawy życia publicznego mają dla mnie, przybysza, inny wymiar niż dla ludzi, którzy dokładnie wiedzą kim byli ojciec i matka jakiejś tam ważnej osobistości, ile ta bestia miała kochanek i jakie przekręty robił on w firmie, w której przed laty pracował. Bo niby skąd ja akurat mam to wiedzieć? Niemniej nadal zdumiewa mnie, poniekąd obcego, że prawdziwi tutejsi wiedzą absolutnie wszystko i o wszystkich! I nikomu nie darują! Dość powiedzieć (na przykład odnośnie kolejnych wyborów do władz), że gdyby sto procent tego co wysłuchałem o różnych miejscowych kandydatach było prawdą, to sprawiedliwy Pan Bóg już dawno powinien spowodować totalne tsunami jezior domowych (małego i dużego), aby potopem zniszczyć Szczytno - gniazdo fałszu i obłudy.
To była taka sobie dygresja spowodowana zapewne tym, że piszę felieton w wyborczą niedzielę. Także tym, że w żadnym z trzech szczycieńskich tygodników nie zauważyłem choćby wzmianki o interesującym wydarzeniu jakie miało miejsce tydzień temu. Mam tu na myśli rodzaj konferencji, połączonej z wystawą, przygotowanej przez Komendę Główną Policji w auli Zespołu Szkół nr 2 w Szczytnie. Temat spotkania - „Policja w Ochronie Dziedzictwa Narodowego” - jest dla mnie, jako muzealnika, w oczywisty sposób interesujący. Ale nie dlatego uważam, że warto było zauważyć i promować owo wydarzenie. Wykład prowadził mł. insp. Mirosław Karpowicz, radca w Biurze Kryminalnym Komendy Głównej Policji. A to jest człowiek stąd – ze Szczytna! Facet, który ciekawie i ze swadą mówił przez czterdzieści minut i było to niesłychanie interesujące. Przypuszczam, że gdyby mówił przez godzin sześć, byłoby to wciąż niemniej ciekawe. Zawodowa, prawdziwa pasja i nieprawdopodobna znajomość tematu. Człowiek naprawdę światowy. Zresztą kształcony także na europejskich uczelniach, którego wciąż łączy ścisła współpraca z wyspecjalizowanymi jednostkami policji Francji i Włoch, a także z Interpolem.
Niedawno pisałem o sławnych ludziach pochodzących ze Szczytna. Takich, których pozycja może służyć promocji miasta. O Mirku nie napisałem, więc dzisiaj nadrabiam tę zaległość. A przy okazji jeszcze kilka słów o innej ciekawej postaci ze świata policji. Komisarzem prezentowanej w Szczytnie wystawy jest profesor Zbigniew Judycki – główny specjalista w Gabinecie Komendanta Głównego Policji. Pan Profesor przez wiele lat kierował Instytutem Badań Biograficznych we Francji. Jest współtwórcą Słownika Biograficznego Polonii Świata. Oto jakie naukowe sławy odwiedzają czasem Szczytno!
Dawnymi czasy bywałem wielokrotnie w Paryżu. Odwiedzałem wówczas ojca mojej koleżanki – pana profesora Leszka Kasprzyka, który w latach 1980 - 1985 był dyrektorem Stacji Narodowej PAN, przy ulicy Lauriston 74. Niejedno znakomite wino wypiliśmy na rozległym tarasie jego apartamentu na najwyższym piętrze budynku Polskiej Akademii Nauk. Spytałem więc profesora Judyckiego, czy też tam bywał. Okazało się, że tak, ale już za czasów następnego szefa polskiej placówki. Niemniej na tymże tarasie i także niejedno dobre wino miał okazję degustować.
I tak zawędrowaliśmy do Paryża. Kiedyś, w latach PRL-u sądziłem, że Francuzi to naród pijący głównie koniak, no i oczywiście wino. Tymczasem podczas moich zawodowych podróży przekonałem się, że wino rzeczywiście jest napojem codziennym, coś tak jak woda mineralna Francuz w knajpie, do rutynowego, zwykłego posiłku nie zamawia wina z jakąś tam nazwą, tylko zwyczajnie mówi „rouge” (róż), co oznacza „czerwone” i dostaje karafkę. Jeśli chodzi o młodych, to niemal równie popularnym napojem jest piwo. Natomiast podstawowym, barowym drinkiem nie jest żaden koniak, calvados, czy inny historyczny wynalazek, tylko „pastis” – 45 procentowy anyżowy likier (podobny do greckiego ouzo, czy bułgarskiej mastiki). Podaje się toto z wodą mineralną, a wtedy mętnieje i smakuje (jak dla mnie) niczym rozwodniona pasta do zębów z dodatkiem spirytusu. No, ale ludzie to lubią.
Jakoś tak się składa, że o czymkolwiek nie napisałbym, zawsze gdzieś to zahaczy o internacjonalne odniesienia do zagadnień użycia trunków wyskokowych. No a tu już koniec mojej strony. Powrócę więc do tematu za tydzień.
Andrzej Symonowicz