...to owiany tajemnicą rezerwat przyrodniczy, który po raz pierwszy odwiedziłam z „Kręciołami” 8 października 2000 r., czyli ponad dwie dekady temu. Jechaliśmy wówczas przez Sasek Wielki i Mały oraz przez Rekownicę. Piękna, jesienna pogoda sprzyjała wyprawie, więc gdy dotarliśmy do rzeki Omulew, to tam zrobiliśmy postój. Kilka osób zastanawiało się nawet czy nurt pokonać wpław, czy też przejść po zbitej z desek, ale nadgryzionej zębem czasu kładce. Wpadłam na genialny pomysł, by na rowerze przejechać po złowrogo trzeszczącej, pozbawionej barierek przeprawie. Brawura sprawiła, że szybko pokonałam przeszkodę, a nawet mój wyczyn utrwalony został na fotografii.
Dalej jechaliśmy pnącą się w górę ścieżką, a otaczający nas stary las szemrał o niezwykłości miejsca, do którego zmierzaliśmy. Bowiem przed wiekami istniała właśnie w tym miejscu dzika, rządząca się swoimi prawami kraina puszczańska. Do pełnej zwierzyny i bogactw natury puszczy w 1342 roku zaczęli przybywać najpierw myśliwi, potem bartnicy. Za nimi pojawili się smolarze i rybacy. Czarowna i obfita w niewyczerpane skarby okolica sprawiła, że wielu z nich osiadło tam na stałe. Gdy odkryto bogate pokłady rudy darniowej w osadzie, którą nazwano Małga, zaczęto wytapiać żelazo. W kronikach wyczytałam, że przed 1579 rokiem w Małdze wybudowano kościół, dalej zapisy mówią, że w 1782 roku wieś liczyła aż sześćdziesiąt dymów. Kroniki też podają, że podczas wojny francusko-pruskiej w latach 1806-1807 wojska polskie pod dowództwem generała Zajączka pełniły straż na rzece Omulew i w marcu 1807 r. w okolicach Małgi doszło do kilku poważnych potyczek z pułkami kozackimi, które wówczas walczyły po stronie pruskiej.
Jednak w żadnych kronikach nie ma legendy dotyczącej szkaplerza z Małgi. A oto jej treść: Jeden z robotników kuźnicy hutniczej miał złote ręce. Po pracy w domowym warsztaciku oddawał się swojej pasji – z żelaza wytapiał różne dziwy. A to bransoletkę dla żony, a to medalik z wizerunkiem Matki Boskiej dla córki. Panna w wodach Omulwi często robiła pranie, jej śpiew zwabił pełniących w okolicy straż wojaków. Młoda kobieta z wielką rezerwą reagowała na wesołe zaczepki żołnierzy. Jednak nie protestowała, gdy kawalerowie chwytali kosz z praniem i nieśli go do domu – wyręczając dziewczynę. Marzec 1807 roku, jak donoszą kroniki, był ciepły, więc dziewczyna każdego dnia biegła nad brzeg rzeki, by przeprać jakiś fatałaszek, a może spotkać z chłopcami? Kilka dni trwało przełamywanie lodów i wnet pokochała wojaka o płowych włosach i niebieskich oczach. Jemu to na kolejnej schadzce podarowała swój szkaplerzyk. Niestety służba nie drużba i wnet wojsko otrzymało rozkaz wymarszu. Młodzi pożegnali się pierwszym pocałunkiem i przysięgą, że wkrótce znów się spotkają i będą wiedli wspólnie szczęśliwe życie. Z żalem żegnał dziewczynę, a dołączywszy do współtowarzyszy poddał się rozkazom. Wojacy na ostatni popas przed wymarszem zatrzymali się właśnie nad brzegiem Omulwi. Żołnierze po nabraniu wody do manierek rozebrali się do pasa i zimną wodą obmywali twarze i torsy. Usłyszawszy sygnał wymarszu, pospiesznie wdziewali mundury i formowali szereg. Już ruszyli, gdy niebieskooki odkrył brak szkaplerza. Zameldował dowódcy oddziału o zamiarze powrotu po zgubę. A gdy uzyskał zezwolenie, pobiegł nad brzeg rzeki. Tam nad samą wodą leżał jego święty szkaplerzyk. Ucałował relikwię i zawiesił ponownie na szyi. Nagle w ciszę leśną wdarły się wystrzały. Biegł ile sił w nogach, by dołączyć do towarzyszy. Po chwili ujrzał makabryczny widok. Koledzy z jego szeregu leżeli zbroczeni krwią. To pułk kozacki ostrzelał tyły. Potyczka trwała krótko, ale młody żołnierz zrozumiał, że szkaplerz uratował mu życie. Tak sobie wówczas, gdy rowerem jechałam, prawdę z własnym bajaniem mieszałam. Wtem ujrzałam strzelającą prosto w niebo wieżę kościoła. Jednak jak się okazało były to tylko ruiny świątyni. Niestety świetność ówczesnej Małgi nie przetrwała. Z czasem następujące po sobie pokolenia wysiedlono, by na tych terenach utworzyć poligon wojskowy. Niestety czas i ludzie nie oszczędzili tego zakątka. Wówczas napisałam, że dobrze, iż stare drzewa nie ustają w szemraniu legend o przeszłości.
W 2000 r. pod wpływem przeżyć związanych z wyprawą do Małgi napisałam tekst noszący nazwę „Szkaplerz z Małgi”, który zamieszczony został na łamach „Kurka Mazurskiego”. Ostatnie zdanie brzmiało: „opowiedziały mi to szumiące drzewa”. Mój ówczesny opis zaciekawił wiele osób, ale jak to zwykle bywa znalazła się też osoba bardzo dociekliwa. Zadzwoniła do redakcji i poprosiła Naczelnego o kontakt ze mną, a uzyskawszy mój numer telefonu zadzwoniła. Rozmówca poprosił, bym podała źródło mojej wiedzy o Małdze. Odwołując się do „zielonej” monografii o Szczytnie i okolicy spytałam czy ma przed sobą „Kurek” z tekstem o „Szkaplerzu z Małgi”. Miał. Poprosiłam, by przeczytał ostatnie zdanie. Przeczytał, a salwa śmiechu w słuchawce rozładowała dociekliwą atmosferę. Cóż.. często tak mam, że gdy jestem w plenerze na rowerze, to właśnie szumią drzewa i każde z nich specjalnie dla mnie legendę śpiewa.
Grażyna Saj-Klocek