Ubrany w historyczny kostium Skansen Galindów pod Mikołajkami stał się celem kolejnego rowerowego wypadu "Kręciołów".
Do leśnego uroczyska leżącego w Puszczy Piskiej nad jeziorem Bełdany wiodła nas jesień figlarka, jesień malarka. To ona wplatała w nasze koła różnobarwne liście, kusiła dorodnymi kapeluszami prawdziwków, snuła babie lato... A my po listowiu niczym po dywanie mknęłyśmy przez Babięta, Zgon, Krutyń, Gałkowo, Uktę, Iznotę wprost do Mazurskiego Edenu czyli Galindii.
Wjazdu na rozległy teren ośrodka strzegą uzbrojeni w dzidy wojowie. Są wielcy, silni i choć groźnie wyglądają, to do turystów mają przyjazne nastawienie, bowiem zostali wyciosani z drewna. Właściciele obiektu rekreacyjnego - Maria i Cezary Kubaccy - za sprawą swojej pomysłowości wskrzesili uniwersalne wartości żyjących w zgodzie z naturą Galindów. Zapraszając do poznania historii i obrzędów dawnych plemion oferują przeogromną gamę atrakcji.
Do Galindii dotarliśmy na rowerach 19 września. Po sesji zdjęciowej z niemymi, groźnymi wojami wjechałyśmy do skansenu, by nad brzegiem jeziora zatrzymać się na dłuższy popas. Dwie ogromne łodzie Wikingów przycumowane do pomostu zapraszały na swój pokład. Cisza, spokój, piękna słoneczna pogoda, wyciosane z drewna figury, łajby... to wszystko sprawiło, że poczuliśmy się tak, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki ktoś przeniósł nas w odległy czas minionej epoki. Weszłyśmy na pokład jednej z łajb i wsłuchując się w miarowe uderzenia fal czekałyśmy na wioślarzy.
Nagle od strony ośrodka ktoś nadchodził. Szybko wyskoczyłyśmy na pomost, by grzecznie spytać o przyzwolenie na naszą obecność.
- A na bramie stał taki w skórach i dzidą w ręce? - odparł pytaniem.
- Nie stał.
- To jego strata. Tu jest ośrodek i każdy ma prawo tu przebywać - dodał i nie zwracając na nas uwagi zabrał się za ciosanie przyniesionych pochodni.
Niezbyt rozmownego pracownika ośrodka wypytywałyśmy jeszcze, kto bierze udział w nocnych rejsach.
- Kobiety pływają? - pytałam.
- Pływają, i dzieci, i nawet psy - odparł zniecierpliwiony.
Pożegnałyśmy tajemniczego pracownika i po przejechaniu całego ośrodka ruszyłyśmy w drogę powrotną. Po pokonaniu półtora kilometra piaszczystej drogi stanęłyśmy w Iznocie. Tam zapytałyśmy barmana o pieczątki do naszych książeczek rowerowych i wówczas okazało się, że w zdobną pieczęć wyposażona jest restauracja w Galindii. Po krótkiej naradzie stwierdziłyśmy, że los zdecyduje o tym, kto jeszcze raz dotrze do Galindii. Pijąc colę ustaliłyśmy, że jeśli reszka, po pieczątkę ruszy koleżanka, jeśli orzeł - ja, a jeśli moneta spadnie na podłogę - my pilnujemy baru, a barman jedzie po pieczątki. Przy głośnym śmiechu moneta poszybowała w górę. Mimo iż los wyznaczył koleżankę, pojechałyśmy obie. Po raz drugi pokonywałyśmy wiodącą do Galindii piaszczystą drogę, wysadzoną szpalerem dziwnych drzew - "rosły" korzeniami do góry. Znów minęłyśmy niemych wojów i tuż przed restauracją czekała na nas niespodzianka w postaci młodzieńca przystrojonego w strój z minionej epoki. On to skierowawszy w naszą stronę dzidę zmierzył groźnym okiem.
- W Iznocie dowiedziałyśmy się, że dysponujecie zdobnymi pieczęciami, czy możemy wejść po nie do restauracji - spytałam ignorując jego chmurne spojrzenie.
Szybko się rozpromienił, zachęcał do zwiedzania lochów i skosztowania specyficznych dań, ale my miałyśmy przed sobą drogę powrotną i stwierdziłyśmy, że tymczasem zadowolimy się wcześniejszą penetracją ośrodka (ta przyjemność kosztuje 5 zł).
Naprawdę warto odwiedzić Galindię, która czeka na turystów przez cały rok i oferuje moc atrakcji. Patrząc na ten wyczarowany i wskrzeszony świat pomyślałam, że coś równie wspaniałego mogłoby powstać na naszym rodzinnym półwyspie. Stwórzmy na nim KRZYŻAKOLANDIĘ. Już widzę jak miejscowi artyści drewniane bale przemieniają w figury Krzyżaków, a powstałe arcydzieła sztuki wkomponowane w plener półwyspu utworzą specyficzną galerię - turystyczny deptak. A przy brzegu np. tratwa z możliwością przeprawy na drugą stronę... A wśród drzew chatka, przeniesiony z placu Juranda punkt informacji turystycznej, a w niej panny w zwiewnych, długich do samej ziemi sukniach udzielają informacji o atrakcjach w naszym mieście, czy też regionie...
I tym optymistycznym, akcentem żegnam się z Czytelnikami "Świata Kręciołów" aż do wiosny.
Grażyna Saj-Klocek
2003.11.12