Tak się fajnie składa, że gdy tylko mogę, biorę urlop i jadę do Wodzisławia koło Kielc. To urocze miasteczko w województwie świętokrzyskim stanowi wspaniałą bazę wypadową w pełne magii Tatry. Zakochana w górach z rozkoszą odkrywam uroki tego zakątka Polski o różnych porach roku. Mogę się poszczycić wyprawami na Morskie Oko, Kasprowy, Giewont... Tym razem w maju – najpiękniejszym miesiącu roku postanowiłam zrealizować marzenie o wyjściu na Rysy. Niestety aura nie sprzyjała realizacji marzeń – w górach śnieg, ale za to sprzyjała rowerowej pasji.
Śladami Jana Chryzostoma Paska
Na pożyczonym rowerze ruszam za swoją koleżanką Zosią, która od lat nie rozstaje się z „błękitną strzałą” czyli starym składaczkiem. Fajnie wygląda na tym archaicznym rowerku o maleńkich kołach, taka dumnie wyprostowana. Ja tymczasem dosiadam współczesny wymysł techniki i cieszę, że wreszcie w czymś będę lepsza od mojej koleżanki. Bowiem na szlakach podczas pieszych wędrówek zawsze dostaję w kość i zajmuję ostatnią pozycję. Ruszam ostro i ... natychmiast spada mi łańcuch. Usuwam awarię i gonię machając nogami ile wlezie. Tymczasem nieświadoma rywalizacji przyjaciółka zdążyła mnie znacznie wyprzedzić. Naprawdę nieźle muszę napracować się, by ją doścignąć, na dodatek próbuję przed wzniesieniem zmienić przerzutkę, co skutkuje kolejną awarią. Swój rower znam, wiem jak wszystko w nim funkcjonuje, ten użyczony za bardzo skomplikowany. Efekt tego taki, że albo się nauczę obsługiwać sprzęt, albo będziemy musiały szukać sznurka, a może paska?
Nie poddaję się i w końcu opanowuję technikę jazdy pożyczonym rowerem, wprawdzie znów zajmuję ostatnią pozycję, ale jadę. Zatrzymujemy się przed kościołem św. Jakuba Starszego w Mieronicach. „Tu byłam chrzczona” – oznajmia Zosia, „tu brał ślub Jan Chryzostom Pasek” – dodaje od niechcenia. Jejku, nie wierzę, że w tej świątyni bywał słynny pamiętnikarz epoki baraku. Porzucam rower i chcę wejść do kościoła. „Na pewno zamknięty” – słyszę pełną przestrogi uwagę. Ignoruję tę informację i z nadzieją naciskam klamkę. Drzwi ustępują. Wchodzę do zabytkowego, skromnego wnętrza. Z pokorą klękam przed słynącym łaskami obrazem Matki Bożej Mieronieckiej namalowanym w XVII wieku, a koronowanym w 1937 roku. Podnoszę głowę i widzę umieszczoną obok na ścianie tablicę z informacją, że 4 czerwca 1667 roku przed obrazem Matki Bożej Mieronickiej odbyły się zaślubiny Anny Remiszowskiej-Łąckiej i JANA CHRYZOSTOMA PASKA. Jestem wniebowzięta, oto stoję w świątyni, którą wielokrotnie odwiedzał twórca „Pamiętników” – kanonu literatury polskiej. Jest to dla mnie tak niewiarygodne, że aż drżą mi z wrażenia ręce, w których trzymam aparat. Z lekcji polskiego pamiętam, że J.Ch. Pasek był typowym przedstawicielem sarmackiej szlachty, a barwny obraz ówczesnej obyczajowości utrwalił właśnie w swoich opisach. „Wiedziałam, że ci się tu spodoba” – słyszę tryumf w głosie koleżanki, która także weszła do niezwykłego wnętrza. Czuję wielką dumę, że oto ja, skromna felietonistka, dostąpiłam zaszczytu stąpania po śladach uznanego twórcy. Wychodzimy, a ja fotografuję kościół, proszę też o fotkę ze świątynią w tle.
Z Mieronic kierujemy się na Olszówkę, bowiem Pasek dzięki małżeństwu z bogatą wdową Anną Remiszewską-Łęcką stał się ojczymem jej sześciorga dzieci oraz panem na świętokrzyskich włościach. Rodzina długo mieszkała w Olszówce nad rzeką Mozgawą. To właśnie w Olszówce Pasek oswoił wydrę, a poczynania mądrego zwierzaka znane były na całą Rzeczpospolitą. Sam król Jan III Sobieski miał na paskową wydrę chrapkę, ale jej nie dostał. Twórca „Pamiętników”, jak na typowego sarmatę przystało, wiódł barwne życie, posiadał też niezwykły dar zjednywania zwierzyny, stąd wspaniała przyjaźń z wydrą.
Nic więc dziwnego, że Towarzystwo Przyjaciół Wodzisławia ślad bytności Jana Chryzostoma Paska uczciło pamiątkową tablicą w kościele Mieronieckim oraz wystawiło pamiątkowy obelisk w Olszówce, gdzie przez wiele lat żył Pasek i zapewne spisywał wydarzenia ze swojego żywota. Jest to niezwykłe uczucie stąpać po śladach Jana Chryzostoma Paska herbu Doliwa. Z zapałem fotografuję pamiątkowy obelisk, a że jestem człowiek ciekawski, zaglądam też za tablicę. To, co tam znajduję wywołuje mój śmiech a dowodzi, że przez wieki pamięć o tym, iż Pasek był wesołym człowiekiem skorym do wypitki i wybitki przetrwała. Bowiem schowany wśród drzew i krzewów pomnik służy jako miejsce miłej biesiady, a ustawione za tablicą butelki po różnych trunkach po prostu rozbrajają.
Góry Świętokrzyskie
Skoro aura nie sprzyja wypadowi w Tatry, z chęcią godzę się na wyprawę w Góry Świętokrzyskie i zdobywam najwyższy szczyt tego pasma czyli Górę Świętej Katarzyny (powszechna nazwa tego wzniesienia to Łysica). Nie jest to wysokie wzniesienie (611,80), ale jego zdobycie nie należało do łatwych. Na Łysicę wychodziłam w piękny majowy dzionek, maszerując pośród szpaleru jodłowo-bukowego lasu. W liściasto-iglastym tunelu było bardzo parno. Tuż przed szczytem niebo rozświetlały błyskawice, a groźne pomruki, mimo świecącego słońca, nie zwiastowały nic dobrego. Rozsądek nakazywał zawracać, ale żyłka zdobywcy Korony Gór Polskich popychała na szczyt. Ugotowana na miękko osiągnęłam cel. Ekspresowe fotografowanie i niczym kozica zbiegam po kamienistym podłożu. Pierwsze krople dopadają nas w połowie drogi, mamy kurtki, ale jest tak ciepło, że cieszymy się miłym prysznicem. Zielony baldachim też chroni nasze głowy, ale gdy zaczyna padać sięgamy do plecaka. Ulewa w jednej chwili przemienia drogę w pełen niebezpieczeństw szlak. Schronienie znajdujemy w kapliczce św. Franciszka. Nawałnica i burza nie trwa długo, ale po takiej ulewie podłoże grząskie i śliskie. Bezpiecznie docieramy do wsi Święta Katarzyna i porzucamy pomysł, by rowerami zaliczyć Literacki Szlak. Do Ciekot, gdzie dzieciństwo spędził Stefan Żeromski, jedziemy samochodem i to jest dobry pomysł, gdyż deszcz nie odpuszcza. Znów mam powtórkę z polskiego, kłania mi się „Przedwiośnie” i wizja Żeromskiego o szklanych domach.
Za mną krótki majowy urlop, a ileż wrażeń, ileż zwiedzonych miejsc, bo do wyżej wymienionej listy muszę dopisać spacer po Kielcach i Krakowie. Serdecznie pozdrawiam wszystkich znajomych z Wodzisławia, Wodacza, Olszówki, Świątnik, bo tylko ich serdeczność i życzliwość sprawia, że lubię tam wracać. Mazury pozdrawiają góry!
Grażyna Saj-Klocek
18-22.05.2014 r.