Na wodach dużego jeziora rozegrano już po raz trzeci Mistrzostwa Polski w Narciarstwie Wodnym w konkurencji jazdy slalomem. Dynamiczne i efektowne przejazdy między bojami mogły się podobać, ale nie oglądało ich zbyt wielu widzów.

Mistrzowie ślizgu

Uczestnicy mistrzostw holowani przez motorówkę z maksymalną prędkością 58 km/godz. musieli omijać szereg boi rozstawionych na trasie liczącej 259 m. O sukcesie decydował nie tylko bezbłędny przejazd między bojami, ale i długość linki holowniczej, którą od początkowych 14,5 m sukcesywnie skracano. Jak podał spiker zawodów, przy najkrótszej lince o długości 11 metrów, zawodnicy pędzili po fali z prędkością ponad 100 km/godz. Mistrzostwa Polski rozgrywano we wszystkich kategoriach wiekowych, począwszy od lat 14, na +35 kończąc. Najbardziej prestiżowe tytuły były do zdobycia jednak tylko w klasie otwartej. W ubiegłym roku mistrzostwo kraju zdobył sensacyjnie Martin Gruca, 20-latek z Bytomia. W tym roku powtórzył swój sukces i po raz dugi stanął na najwyższym podium. Tytuł wicemistrza przypadł Tomaszowi Bernatowiczowi (Skiline - Wa-wa), a trzeci był Dawid Kazek (Zefir). Wśród pań tytuł Mistrzyni Polski wywalczyła Olga Kurczyńska (Skiride - Wa-wa). Druga była Justyna Mazurkiewicz (Zefir), a trzecia Małgorzata Rutkowska (Sparta - Augustów). Równocześnie w międzynarodowej obsadzie z udziałem zawodników z Niemiec i Białorusi rozegrano w Szczytnie turniej Mazuria Cup. W kategorii open (mężczyźni) klasyfikacja była

dokładnie odwrotna niż w mistrzostwach Polski. Pierwszy był D. Kazek, drugi T. Bernatowicz, a trzeci M. Gruca. W klasyfikacji kobiet triumfowała Aliaksandra Rabchun z Białorusi, przed Justyną Mazurkiewicz (Zefir) i Iryną Dymant (Białoruś). W trzydniowe zmagania narciarzy wodnych wkradł się jednak spory rozgardiasz organizacyjny, wskutek czego podany wcześniej plan zawodów nie bardzo zgadzał się z tym, co działo się na wodzie. To m. in., wydaje się, mogło być przyczyną niskiej frekwencji widzów. Tuż przed oficjalnym zakończeniem imprezy organizatorzy przygotowali kilka niespodzianek dla kibiców, głównie dzieci i młodzieży. Jednak czas poświęcony na przejazdy na „bananku” czy „naleśniku”był ograniczony i część zawiedzionych dzieci z płaczem odchodziła z długiej kolejki.

(map)