Nauczycielem wszystkich przedmiotów i opiekunem klasy był pan Czesław Orzoł, a kierownikiem szkoły pan Rogala. Imienia nie pamiętam, mam prawo – przecież minęło sześćdziesiąt i pół roku.
Za to pamiętam, że zdałem do drugiej klasy i to na samych bardzo dobrych ocenach. Wówczas szóstek jeszcze nie wystawiano! Zaliczyłem sześć przedmiotów: język polski, matematykę, rysunek, prace ręczne, śpiew i wychowanie fizyczne. Do tego oceniano jeszcze sprawowanie. Tylko ani ja, ani tym bardziej rodzice nie zwrócili uwagi, że na pierwszym świadectwie zamiast Leszek wpisano mi imię Lech, jak późniejszy Wałęsa - a zamiast daty urodzenia 20 maja - 2 maja. Karygodny błąd, głównie z imieniem, który ciągnął się aż do ukończenia Zasadniczej Szkoły. W Technikum Budowy Okrętów miałem problem i musiałem pomyłkę wyjaśnić i korygować. Rodzicom, a tym bardziej mnie było gancegal, czy Lech czy Leszek, nikt się wówczas nie zastanawiał, że istnieją trzy różne imiona: Lech, Leszek i Lesław.
Do drugiej klasy, ze względu na rejonizację przeniesiono mnie do podstawówki nr 3 usytuowanej za przejazdem kolejowym. We wrześniu 1954 roku (wówczas mówiło się, że „za drągami”) biegła ulica Skłodowskiej, która ciągnęła się aż do szpitala. Była to arteria wyludniona i z rzadka zabudowana. Po prawej stronie istniała tylko nasza szkoła, za nią ciągnął się zarośnięty park miejski ze zdewastowanymi alejkami. Przed samym szpitalem stały dwa budynki i stoją do dziś. W pierwszym urządzono siedzibę sanepidu, a w drugim, tuż przed szpitalem, zamieszkiwał personel służby zdrowia. Po lewej stronie pierwszym ocalałym z zawieruchy wojennej był kilkupiętrowy budynek, gdzie obecnie chirurg Mirosław Drapała prowadzi przychodnię lekarską. Na wyższych kondygnacjach znajdują się mieszkania. Za nim stał stary budynek mieszkalny z 1880 roku. W 1954 roku był całkowicie zamieszkały. Dalej widniały tylko pola i nieużytki rolne. W międzyczasie, tuż za skrętem w obecną ul. Śniadeckiego, PKP wybudowały piętrowy budynek mieszkalny dla ośmiu rodzin pracowników zatrudnionych na kolei. Patrząc na dalszą infrastrukturę ulicy, to nic nie było widać, aż hen pod lasem istniały jakieś poniemieckie gospodarstwa rolne, które już zasiedlili polscy osadnicy.
Nie wiem, czy w dniu pisania mojej książki, ktokolwiek jeszcze pamięta, że wówczas miasto było zaniedbane i szare – nie to co dziś, odbudowane i kolorowe. Popatrzcie na jedno z moich archiwalnych zdjęć. Nie mam na myśli przedstawienia mojej najbliższej rodziny, ale pokazanie wyglądu reprezentacyjnego placu przed Urzędem Miejskim w dniu 25 listopada 1959 roku. Dokładnie widać, że na środku obecnego parkingu rosło okazałe drzewo i istniał szpetny trawnik.