Po trzech latach odpoczynku, w 1978 roku zachciało mi się następnego szczebla edukacji i to na Politechnice Łódzkiej, w Instytucie Budowy Maszyn i Urządzeń Włókienniczych, gdzie po dwóch latach uzyskałem specjalizację inżyniera budowy maszyn włókienniczych. Tam dopiero musiałem przyłożyć się do nauki!
Studia na Politechnice zakończyłem 28 czerwca 1980 roku z wynikiem dobrym. Na Politechnice kilka razy chciałem przechytrzyć profesorów, u których zdawałem egzaminy. Jeden z nich, przy pierwszym podejściu, średnio oblewał około 60% studentów. Pisemny egzamin, jako tako, udało mi się zaliczyć. Trochę ściągałem, trochę wiedziałem, trochę kumpel mi podpowiedział i trójczynę oberwałem. Przyszedł termin ustnego i już nie mogłem liczyć na żaden fart, czyli na łut szczęścia, a szczególnie u tego egzaminującego. Wymyśliłem więc według mnie idealny sposób na przechytrzenie profesora! Na łatwe zdanie, bez konieczności wkuwania całości materiału. Po wejściu na egzamin, natychmiast powiedziałem, że z jednym rozdziałem mam niesamowity problem. Mianowicie, chciałbym ten temat przedyskutować z panem profesorem. Wcześniej wybrałem taki rozdział, który mi najlepiej leżał i którego tematykę wkułem na blat. Dyskutowaliśmy z profesorem jak naukowcy, byłem pewien, że egzamin mam zaliczony! Po godzinie powiedział mi: - Tak mi się z panem miło dyskutuje, że spotkamy się za dwa tygodnie. Wybierałem następne rozdziały. Wszyscy już pozdawali, a ja wciąż chodziłem na egzamin – konsultacje. Przerobiliśmy wszystkie rozdziały. Byłem wykuty z całości „na blachę”. Na koniec otrzymałem zasłużoną piątkę. Przy pożegnaniu profesor oświadczył mi, że od początku wiedział o moim zamiarze szachrajstwa!!! W późniejszych latach odwiedził mnie na Mazurach, był moim gościem na Warchałach, zwiedzał zakłady przemysłu lniarskiego w Szczytnie i Miłakowie.