Otrzymałem miejsce w akademiku przy ul. Kickiego 9 na Grochowie. W męskim i po drugiej stronie żeńskim mieszkało po około 600 osób. Był to najpiękniejszy okres w moim życiu.

WYKŁADY PROF. GĄSOWSKIEGO
Przez pierwsze dwa lata mieliśmy zajęcia z archeologii i etnografii, a etnografowie mieli to samo. Tak więc wbrew własnej woli ukończyłem również dwa lata etnografii, a oni z archeologii. Nie żałowałem tego, bo zdobyłem ciekawą wiedzę. Uczyli nas różni naukowcy. Jednych słuchało się z wielkim zainteresowanie, a do innych chodziło się na zajęcia z przymusu. Nauczał mnie archeologii prof. Gąsowski. Na zajęciach wykładał paczkę kawy i kilogram cukru. Cztery koleżanki, bo tyle ich było na roku, krzątały się na zapleczu kuchennym i przygotowywały kawę. Już wtedy siedzieliśmy przy okrągłym stole na równi z profesorem i piliśmy kawę, słuchając z zainteresowaniem tego, co mówił. A mówił cicho, sposobem „zaklinacza węża”, niezwykłą polszczyzną. Tworzył w słuchaczach po pięciu minutach słowami obrazy odległej przeszłości. Człowiek odnosił wrażenie, że należy do rzeczywistości sprzed wielu wieków. To rzadka umiejętność, a on ją posiadał.
SKUTKI ZAPOMNIENIA O FRYZJERZE
Gdy mowa o latach studenckich, warto odnotować zajęcia ze Studium Wojskowego. Studenci mieli obowiązek uczestniczenia w nich przez pierwsze cztery lata (archeologia była kierunkiem pięcioletnim). Zajęcia tego rodzaju miały swoje blaski i cienie. Na Uniwersytecie Warszawskim było takie rozwiązanie organizacyjne, że na wojsko chodziło się raz w tygodniu. Należało przychodzić ostrzyżonym po wojskowemu, czy krótko. Czasem student zapominał o fryzjerze. Tak i mnie się zdarzyło. Poprosiłem późnym wieczorem w przeddzień zajęć wojskowych kolegę z etnografii Maćka, żeby mnie ostrzygł. Kolega nosił silne okulary i kiedy zaczął moją czuprynę od tyłu traktować nożyczkami, a to przecież nie było narzędzie specjalistyczne do ścinania włosów, zaniepokoiłem się.