Minął okres Świąt Bożego Narodzenia. Czas jakże radosny, ale tym razem także smutny. Co kilka dni dowiadywaliśmy się, że znów ktoś z ludzi ważnych, znaczących w naszym współczesnym świecie, opuścił ów świat i przeniósł się do krainy wieczystej. Zakładam, że do Nieba. Najpierw odszedł słynny reżyser Kazimierz Kutz. To było 18 grudnia. Wkrótce potem pożegnał się z nami legendarny wręcz pisarz i dziennikarz Ryszard Marek Groński. Odszedł w samą Wigilię. Trzy dni później zmarł biskup Tadeusz Pieronek.

Na święta przywołani do wieczności
Kazimierz Kutz oraz Kalina Jędrusik podczas kręcenia filmu „Upał”

Każdą z tych postaci darzę szacunkiem. Chciałbym zatem coś o nich napisać. Nie czuję się kompetentnym, aby opisać imponującą osobowość Księdza Biskupa. Natomiast co do wymienionych luminarzy świata kultury, to mimo iż nigdy nie poznałem żadnego z nich osobiście, coś nas jednak łączyło. Choćby liczna grupa wspólnych znajomych.

Zacznę zatem od Ryszarda Marka Grońskiego. Jeszcze niedawno, przez prawie trzy lata, miałem prawo nazywać go kolegą z pracy, ponieważ spotkał mnie zaszczyt pisywania stałych felietonów do tego samego periodyku, co on. Do luksusowego czasopisma „Skarpa Warszawska”, wydawanego co miesiąc w Warszawie. Obaj wspominaliśmy na jego łamach, po plotkarsku, artystyczne szaleństwa warszawskiej bohemy. Z tym, że mistrz Groński, starszy ode mnie o sześć lat, opisywał barwne postacie z czasów swojej burzliwej młodości, ja natomiast ze swojej. W jego opisach występowali, dla przykładu, Janusz Atlas, Franciszek Starowieyski, Jan Himilsbach, czy Ireneusz Iredyński. W moich Andrzej Woyciechowski, Janusz Weiss, Jonasz Kofta, albo Maciek Zembaty. Atoli warszawskie knajpy i kluby niemal zawsze były te same.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.