No to się zaczęło! Sylwester huczny był nie tylko w Szczytnie. Także nad morzem, a konkretnie w Sopocie oglądałem pokaz ogni sztucznych rzadkiej urody. Ponad pół godziny kanonady zarówno dobrze zorganizowanej z lądu i morza, jak i też amatorskie, ale równie efektowne pokazy plażowe. Taka fajna zima w tym roku, że nie tylko morsy, ale i inni rozochoceni balowicze chłodzili się w falach Bałtyku. Zdarzały się, pamiętam, letnie sezony, kiedy temperatura powietrza nie przekraczała 10 stopni, a tu podczas noworocznego spaceru po molo tyle wskazywał termometr przy wejściu.

Ale wracajmy do naszych knajpek. Nawet gdyby nie było tak ciepło, warto i zimą zajrzeć właśnie do Sopotu. Dla zwiedzenia wyjątkowo licznych tu i otwartych cały rok nadbrzeżnych tawern, restauracji czy barów. Bo Sopot to już nie tylko słynny "monciak", ale dużo, dużo więcej. Przez kilka dni udało się zwiedzić parę fajnych lokali, które z czystym sumieniem polecam na jakiś słoneczny weekend. Na deptaku, niestety, w remoncie stary "Złoty ul" - knajpa słynna od lat, a dla mnie szczególnie ważna, gdyż pierwsza, którą pamiętam do dziś w swych ponad półwiekowych kontaktach z gastronomią. Za to odrobinę bliżej morza po tej samej stronie - dwa ekstra puby w tym "Czekoladowy". Właśnie tak - pub z wyszynkiem czekolady! Między innymi oczywiście trunkami, bardziej właściwymi dla tego przybytku. Na rybkę radzę zajrzeć obecnie do "Złotej rybki", gdzie sola w sosie śmietanowo-szpinakowym walczy o lepsze ze zwyczajnym dorszem, ale grillowanym z masłem koperkowo-czosnkowym i warzywami. Mała knajpka a cieszy! Odrobinę dalej, po lewej stronie polecam pub w pięknie wkomponowanej w stary Sopot pofalowanej kamienicy. Sam ominąłem go tym razem, gdyż nałożenie się wrażeń architektonicznych na efekty spożycia mogłoby być niezdrowe dla starszego pana. Za to vis a vis tajemnicza dziupla "Błękitny pudel" gwarantuje oryginalną atmosferę. Ponieważ znajdowałem się w towarzystwie dwóch uroczych pań, poprzestaliśmy tu na małym drinku za zdrowie stałych bywalców.

Nie można oczywiście pominąć legendarnego SPATiFu, gdzie wprawdzie na parterze ulokowała się restauracja jednej z sieci z charakterystycznymi kelnerkami w wyjątkowo kusych czerwonych spodenkach, ale za to na pięterku stary dobry jazz! Zjeść się tam nic specjalnego nie zje, ale ta atmosfera... Nie przeszkadzają nawet kłęby dymu. Dla ciała proponuję 50 metrów bliżej morza kompleks trzech knajpek w "Akwarium". Wybraliśmy środkową ze wspaniałymi stekami. Naprawdę, rzadko można o mocno późnej porze dostać tak pięknie, dokładnie na życzenie wypieczoną soczystą wołowinę i kruche żeberka w miodzie albo w chili. I tę świętą cierpliwość kelnerek znoszących z uśmiechem naszą obecność długo, długo po oficjalnej godzinie zamknięcia lokalu. Jeżeli dodamy do tego ceny absolutnie posezonowe, to nawet moment płacenia rachunku może być przyjemnością.

Z długiej listy knajpek nadmorskich na trasie do Jelitkowa polecam przede wszystkim "Przystań Rybacką" i jej zupy - kartoflankę z łososiem i rybacką wyglądającą na mieszankę ryb z piekła rodem, a niespodziewanie delikatną, pachnącą z lekka wodorostami. Z długiej listy dań rybnych - bardzo chwalonych przez współbiesiadników - wyróżniam przystawkę, czyli oryginalnego śledzia po żydowsku na słodko z grubo krojoną zasmażaną cebulą z rodzynkami. Od lat nie widziałem tak soczystych kawałków naszej narodowej rybki. Dalej, za słynną "Mariną", warto zajrzeć do "Nautilusa". Ceny tu wprawdzie sporo wyższe, lecz warte świetnych dań, a szczególnie turbota zapiekanego w cieście francuskim. Wydawało by się, iż ta wytrawna w smaku ryba i suche raczej ciasto nie są zestawem szczególnie smakowitym, lecz w tamtejszym wykonaniu przeszły nawzajem doskonale aromatyczną metamorfozę.

I na koniec, starszym czytelnikom polecam kawiarenkę "Cafe Art" w hoteliku "Zatoka". Bez żadnych specjalnych smakowych wzruszeń, ale dla doskonale zachowanej atmosfery lat trzydziestych, czarnego drewna, wysokich sklepień i widoku na morskie fale...

Wiesław Mądrzejowski

2007.01.10