Pracujący w Irlandii Artur Darmofał ze Szczytna obiecał sobie kiedyś, że pierwsze większe zarobione pieniądze przeznaczy na rzecz potrzebujących. Jak postanowił, tak zrobił. Dzięki niemu i jego żonie Justynie pomoc trafiła do dwóch rodzin z gminy Jedwabno. Artur liczy, że znajdzie naśladowców, a „Kurek” podpowiada, w jaki sposób można wesprzeć tych, dla których czasem nawet drobny gest dobroci jest na wagę złota.
PIERWSZA PRACA
Ta historia, choć przypomina scenariusz filmu z happy endem, zdarzyła się naprawdę. Pochodzący ze Szczytna Artur Darmofał jest przykładem na to, że są jeszcze ludzie, którzy zupełnie bezinteresownie potrafią pomagać innym, odwdzięczając się w ten sposób losowi za doznane dobro.
Po skończeniu szczycieńskiego ogólniaka Artur chciał się dalej kształcić. Na przeszkodzie stanął mu jednak brak funduszy, postanowił więc podjąć pracę. O pomoc w jej znalezieniu zwrócił się do Moniki Pych z Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Szczytnie. Decyzja okazała się trafna.
- To właśnie pani Monika była osobą, która pomogła mi w znalezieniu tej pierwszej pracy, umożliwiającej rozpoczęcie studiów - wspomina Artur Darmofał. Otrzymane wówczas wsparcie zaprocentowało. Młody szczytnianin został zatrudniony w jednym z zakładów w Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Dzięki temu mógł rozpocząć zaoczne studia licencjackie w Olsztynie, a następnie uzupełniające magisterskie w Warszawie. Miesiąc po obronie pracy magisterskiej, za namową kolegi z liceum, zdecydował się na wyjazd do Irlandii. Było to w maju 2006 roku. Najpierw trafił do dużej korporacji, obecnie zajmuje się tzw. controllingiem finansowym. Dodatkowo rozpoczął też studia w Dublin Business School. Od września ubiegłego roku jest też szczęśliwym małżonkiem pani Justyny.
- Kilka lat temu postanowiłem, że jeśli zrealizuję postawione sobie cele, to pomogę również innym, potrzebującym ludziom. Sam miałem nieprzyjemność zaznania biedy i wiem, jak bardzo jest upokarzająca - mówi Artur.
DOM NA KOŃCU ŚWIATA
W styczniu wraz z żoną przyjechał na urlop do Szczytna. Od razu skierował swoje kroki do Moniki Pych, prosząc ją, by wskazała mu rodziny potrzebujące wsparcia. Po konsultacjach z pracownicą GOPS-u w Jedwabnie, ustalono, że pomoc od Artura trafi do mieszkańców właśnie tej gminy. Wytypowano dwie rodziny - matkę samotnie wychowującą troje dzieci z Jedwabna oraz Tadeusza Stolarczyka z Małszewa. Pan Tadeusz wraz ze swoją towarzyszką życia Marzeną oraz niespełna dwuletnią córeczką Anią mieszka na odległej od wsi kolonii, niemal w samym lesie. O takich miejscach mawia się często, że diabeł mówi tam dobranoc. Do domostwa wiedzie błotnista polna droga. Zimą, jesienią i wczesną wiosną pokonanie jej to nie lada wyczyn graniczący z cudem. Stolarczykowie zajmują pomieszczenia po dawnej chlewni. Własnymi, skromnymi siłami próbują je zaadaptować na cele mieszkalne. Są jeszcze bardzo młodzi - pan Tadeusz ma 26 lat, a pani Marzena 21. On do niedawna pracował w Olsztynie jako robotnik budowlany. Każdego dnia dojeżdżał na pociąg do Pasymia 12 kilometrów rowerem. Jakiś czas temu pan Tadeusz uległ wypadkowi - pękła mu prawa ręka w nadgarstku. Lekarze zdecydowali, że przez pół roku trzeba ją trzymać w gipsie. Mimo trudnych warunków materialnych, Stolarczykowie są pełni optymizmu. Z zapałem opowiadają o swoich planach związanych z remontem domu, skrupulatnie wyliczają, co jeszcze muszą zrobić, by pomieszczenia po chlewie mogły służyć im za mieszkanie z prawdziwego zdarzenia. Pewnego styczniowego wieczora Stolarczyków odwiedził Artur Darmofał wraz z żoną.
- Pytali nas, czego najbardziej nam potrzeba, a następnego dnia dotarł do nas transport z materiałami budowlanymi, pompą wodną, segmentem oraz innymi rzeczami - opowiada Tadeusz Stolarczyk.
Spotkanie z rodziną z Małszewa na długo pozostanie w pamięci darczyńcy.
- To było niezwykłe doświadczenie - dzieli się swoimi wrażeniami.
WZÓR DLA INNYCH
Artur deklaruje, że za kilka lat chce wrócić do kraju. Zarówno on, jak i jego żona nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej.
- Polska zawsze będzie dla nas prawdziwym domem - mówi Artur. Po powrocie zamierza otworzyć własną firmę i dalej pomagać ludziom. To rodzaj zobowiązania i podziękowania losowi za pierwszą pracę sprzed kilku lat oraz wsparcie, które sam kiedyś otrzymał.
- Pomoc zatoczyła pewne koło, choć wolałbym określenie spirala, by ta pomoc szła dalej. Już my się o to z żoną postaramy - deklaruje Artur.
Dla Moniki Pych postawa młodego szczytnianina to prawdziwy ewenement, a zarazem przykład do naśladowania. Jak mówi, nigdy wcześniej nie spotkała się z podobnym gestem. Dodaje, że od Artura można się uczyć, jak pomagać innym, okazując im przy tym wielki szacunek.
PORUSZENI NIESZCZĘŚCIEM
Jak na co dzień wygląda pomoc potrzebującym w Szczytnie? W opinii pracowników instytucji zajmujących się wspieraniem ubogich, jest z tym różnie.
- Rzadko się zdarza, by ktoś przyszedł do nas i zaoferował komuś pomoc - przyznaje Hanna Bojarska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Dodaje jednak, że mieszkańcy potrafią się zmobilizować do działania na rzecz innych na wieść o czyimś nieszczęściu. Tak było na przykład rok temu, kiedy na sepsę zmarła kobieta wychowująca kilkoro dzieci. Dobry efekt, zdaniem szefowej szczycieńskiego MOPS-u, przynoszą też akcje prowadzone wraz z Bankiem Żywności, polegające na zbiórce w sklepach produktów spożywczych. Przed Bożym Narodzeniem udało się w ten sposób zebrać przeszło tonę żywności.
Inicjatywy charytatywne na rzecz potrzebujących odbywają się nie tylko w stolicy powiatu. Niedawno w Dźwierzutach zorganizowano koncert, z którego dochód przeznaczono na pomoc w leczeniu 19-letniej Klaudii Roickiej. Ogółem zebrano 2 tys. 429 złotych 29 groszy i 10 euro. W organizację włączyli się miejscowi księża oraz wielu młodych ludzi. Wśród nich była także studentka Karolina Orzoł.
- Ludzie pomagają chętniej, gdy wiedzą, że pomoc trafia do kogoś z naszej społeczności. Każdy z nas wyobraża sobie wtedy, że przecież sam mógłby być na miejscu osoby doświadczonej przez los - mówi.
CORAZ MNIEJ ODZIEŻY
Do tego, by pomóc, nie trzeba wcale dużych pieniędzy. Wystarczy podzielić się rzeczami, które nam nie są już potrzebne, a mogą przydać się innym. W szczycieńskiej siedzibie PCK na ul. Pułaskiego od poniedziałku do piątku w godzinach 8.00 - 12.00 działa punkt wydawania odzieży.
- Często przychodzą po nią ludzie z zaświadczeniami z miejskich i gminnych ośrodków pomocy społecznej - mówi Hanna Zwalińska ze szczycieńskiego PCK. Według niej w ostatnim czasie do punktu trafia coraz mniej odzieży.
- Być może jest to spowodowane tym, że niektórzy wolą pomagać we własnym zakresie, bez naszego pośrednictwa - uważa Hanna Zwalińska. Nie kryje również, że część beneficjentów nie wykazuje zainteresowania pomocą materialną.
- Niektórzy oczekują wyłącznie pieniędzy, a my możemy służyć jedynie wsparciem rzeczowym. Do PCK czasem zgłaszają się osoby, które chcą oddać np. meble lub sprzęt AGD. Od pani Hanny mogą dostać telefony lub adresy ludzi potrzebujących tego typu pomocy.
UBRANIA NA PRZEMIAŁ
Na terenie Szczytna, w sąsiedztwie większych osiedli od kilku lat porozstawiane są kontenery na odzież firmowane znakiem PCK. Wielu mieszkańców uważa, że wrzucane tam ubrania trafiają do rąk potrzebujących. Okazuje się jednak, że nie jest to do końca prawda. Opróżnianiem pojemników i sortowaniem odzieży zajmuje się specjalistyczna firma ze Skarżyska-Kamiennej, która ma podpisaną umowę z PCK. Większość rzeczy wrzucanych do kontenerów idzie albo do utylizacji (dotyczy to tkanin syntetycznych), albo zostaje przerobiona na specjalne pakiety służące do czyszczenia maszyn fabrycznych (materiały bawełniane i wełniane).
- Zaledwie 20% odzieży z kontenerów nadaje się do przekazania PCK - mówi Andrzej Karski, szef Polskiego Czerwonego Krzyża w Olsztynie. - Jest to działalność proekologiczna, którą my popieramy, bo przecież gdyby nie to, większość tych rzeczy trafiłaby po prostu na śmietnik - dodaje.
POMAGAĆ Z SZACUNKIEM
Ci, którzy chcą mieć pewność, że podarowana przez nich odzież trafi do potrzebujących, mogą zostawiać ją bezpośrednio w gminnych i miejskich ośrodkach pomocy społecznej, punkcie charytatywnym przy parafii św. Brata Alberta w Szczytnie oraz w klasztorze sióstr klarysek kapucynek na ul. Lemańskiej. Według Moniki Pych, darczyńcy przekazujący ubrania ubogim dzielą się na dwie grupy. Jedni podchodzą do ludzi potrzebujących z szacunkiem, oddając im rzeczy uprane, wyprasowane, zaszyte. Druga grupa to osoby, które po prostu robią porządki w szafach. Monika Pych podkreśla przy tym, że wielką sztuką jest pomaganie innym z szacunkiem, tak, by niosąc wsparcie, uszanować godność drugiego człowieka.
Ewa Kułakowska/Fot. A. Olszewski, E. Kułakowska