Ponad setka gminnych nauczycieli stawiła się na spotkanie z wójtem Sławomirem Wojciechowskim i jego licznie zgromadzonymi współpracownikami. Motywem przewodnim blisko trzygodzinnej dyskusji były pieniądze, pieniądze i... jeszcze raz pieniądze.

Nauczycielska gorycz

W gminie Szczytno szkoły nie są samodzielnymi jednostkami. Funkcjonują tak, jakby były np. wydziałami, czy referatami. Wszystkie kwestie finansowe prowadzone są przez urzędników gminy. Nic dziwnego zatem, że na tle pieniędzy występuje najwięcej niesnasek i nieporozumień, wynikających choćby z obiegu dokumentów, ale nie tylko.

Podłożem nauczycielskiego oburzenia, a w konsekwencji licznego uczestnictwa w spotkaniu zorganizowanym w środę 31 marca przez lokalny oddział ZNP z Januszem Kozińskim na czele, były wyciągi z gminnego budżetu, dotyczące każdej ze szkół, które jeszcze są publiczne. Do placówek trafiły dwie wersje owego wyciągu: jedna podpisana przez przewodniczącego Rady Gminy, a druga przez wójta. W tej ostatniej wystąpiła poważna różnica na niekorzyść szkół. Ot, dla przykładu, w wersji wójta Zespół Szkół w Lipowcu ma do dyspozycji o 60 tysięcy mniej, niż w wersji przewodniczącego. Długo trwało wyjaśnianie nauczycielom zasad kształtowania budżetu, odpowiedzialności za jego realizację, kompetencji poszczególnych organów władzy gminy i zapewnianie, że zmniejszone środki przeznaczone na bieżące utrzymanie i tak trafiają do szkół.

- Na remonty w Lipowcu miało być 30 tysięcy złotych, a już wydano 70 tysięcy - tłumaczył wójt Wojciechowski.

Interesował pedagogów budżet gminy w całości i ten, który został przeznaczony na potrzeby oświaty. Od pieniędzy ogólnych łatwo przeszli do tych, które przypadają im - indywidualnie. Polemizowano między innymi z wójtowymi dyrektywami, nakazującymi dyrektorom maksymalne oszczędzanie. W szkołach wydano więc w ubiegłym roku znacznie mniej pieniędzy np. na pomoce szkolne i inne materiały, a w konsekwencji mniej tych środków przyznała im gmina na rok bieżący.

Subwencja nie starcza

Finansowa sytuacja szkół, zgodnie z danymi podanymi przez wójta i skarbnik Jolantę Cielecką, przedstawia się następująco: gmina otrzymuje 4,1 mln subwencji i dokłada jeszcze z własnych środków 2,3 mln zł.

- Gdyby w szkołach było tylu uczniów, by klasy liczyły po 16-18 osób, wówczas nie byłoby żadnych problemów. Obecnie w klasie jest średnio 10 uczniów - tłumaczył Wojciechowski. - Trzeba rozmawiać z rodzicami: jak będą dzieci, to będą szkoły - podpowiadał żartobliwie.

Nauczyciele jednak nie byli skłonni do żartów.

- W "Kurku" pisali, że gmina płaci miastu 400 tysięcy złotych i zamierza w budynkach "ogólniaka" utworzyć nowe gimnazjum. Czy to prawda - pytali zaniepokojeni, z przeświadczeniem, że te zmiany mogą stanowić podłoże do likwidacji tych placówek, które obecnie istnieją.

- Nigdzie nie pisze, że gmina płaci 400 tysięcy, to miasto tyle zapisało w swoim budżecie - wyjaśniał wójt. Z budżetu wypłynęło w ubiegłym roku 267 tysięcy, jako dopłata do utrzymania w miejskich szkołach około 500 dzieci gminnych. - Pół tysiąca uczniów to już niezła szkoła, która z pewnością sama by się finansowała - mówił dalej, przyznając, że w tej sprawie już dwa lata temu prowadził rozmowy z dyrektorem "ogólniaka", chcąc na potrzeby gimnazjum dostosować budynek internatu. Do porozumienia nie doszło, ale pomysł sam w sobie jest nadal rozważany. - Gdybym miał w Szczytnie odpowiedni budynek, nie zastanawiałbym się ani chwili i utworzyłbym zespół szkół - zapewniał wójt dodając, że odebranie Szczytnu 500 uczniów musiałoby "zaowocować" likwidacją którejś z miejskich szkół. - Ale wtedy wiele waszych koleżanek i kolegów straciłoby pracę - uzmysławiał zgromadzonym.

Nauczycielskie bolączki, jak wszędzie, tak i w gminie, odnosiły się do wynagrodzeń, podziału i przydziału pieniędzy na nagrody, wysokości funduszu socjalnego, dodatków motywacyjnych i dodatków wiejskich. Debata o pieniądzach, tym razem stricte nauczycielskich, a nie tylko budżetowych, też była długa. Pretensji nauczyciele mieli moc.

- Na jednym ze spotkań powiedział pan, że nauczyciele, którzy uczą w szkołach wiejskich, a mieszkają w mieście nie powinni otrzymywać dodatku wiejskiego. Mówił też pan, że w wiejskich szkołach powinni uczyć tylko "wiejscy" nauczyciele, z terenu gminy. Jak można? Uczymy w tych szkołach czasem po kilkanaście lat, jesteśmy zżyci ze środowiskiem, nikt nam nie zwraca za dojazdy, a pan mówi, że nam się dodatki nie należą! - stawiali zarzuty nauczyciele, pełni i żalu, i oburzenia.

- Jesteśmy najbardziej wykształconą grupą społeczną, wciąż się dokształcamy, a opinia społeczna o nauczycielach jest negatywna, ludzie mówią, że za dużo zarabiamy - padł nauczycielski głos.

- A nagrody! Przyznał je pan woźnym i sprzątaczkom, a nie nauczycielom! - zarzuty oburzonych pedagogów mnożyły się w szybkim tempie podobnie jak i opinie, by koniecznych dla budżetu oszczędności nie szukać tylko w oświacie.

W odpowiedzi wójt informował o oszczędnościach, jakie sam wprowadził w podległym sobie urzędzie: o obniżkach płac, które co roku dają po kilkaset tysięcy mniej w wydatkach na utrzymanie administracji: - I nie otrzymują urzędnicy żadnych nagród. Dziś nagrodą dla nich jest to, że w ogóle mają pracę!

* * *

Na twarzach opuszczających zebranie nauczycieli satysfakcja z dobrze wykorzystanych trzech popołudniowych godzin się nie malowała. Trudno też mówić o wnioskach, jakie ze spotkania płynęły, może jedynie taki, że... powinny się odbywać kolejne podobne po to między innymi, by wszyscy zainteresowani byli doinformowani. Choć, z drugiej strony, osoby rzeczywiście zainteresowane nie mają problemów z uzyskaniem informacji, bez konieczności organizowania takich zgromadzeń.

Halina Bielawska

2004.04.07