Rozmowa ze SŁAWOMIREM CHEŁSTOWSKIM, ichtiologiem, długoletnim pracownikiem zakładu rybackiego w Pasymiu.
- Od dłuższego czasu alarmujemy na podstawie sygnałów naszych Czytelników o niepokojącej sytuacji na jeziorze Kalwa. Wędkarze żalą się nagminnie, że brak tam ryb. Był pan pracownikiem spółek dzierżawiących to jezioro. Wie pan chyba najlepiej co się za tym kryje?
- Przyczyn jest kilka. Leżą one zarówno w czynnikach wewnętrznych, jak i zewnętrznych.
Do tych drugich zaliczyć można obowiązujące przepisy, które mówią, że 15% kwoty uzyskanej ze sprzedaży odłowionych ryb zakład rybacki musi przeznaczyć na zarybianie. W dawnych latach zakład rybacki pozyskiwał z Kalwy i okolicznych jezior 100 ton ryb w skali roku. Przyjmując, że średnio cena ryby na skupie wynosi 5 zł/kg, dawało to kwotę 500 tys. zł. Na zarybianie przeznaczano więc 75 tys. zł. Dziś zakład pozyskuje około 20 ton rocznie, czyli na zarybianie wychodzi niecałe 20 tys. zł, pięciokrotnie mniej, niż jeszcze kilkanaście lat temu. Gdzie tu jest logika? To ewidentna wina państwa, bo źle są skonstruowane zasady zarybiania.
Inna sprawa to ustalanie przelicznika. Czy cena ma się odnosić do tej obowiązującej na skupie - 5 zł, czy w sklepie – 15 zł? Zakłady rybackie mogą tu manipulować do woli. Wartość sprzedanych ryb podają według własnego uznania. Państwo przyzwala na takie postępowanie.
- To absurdalna sytuacja. Ryb ubywa, a zarybianie jest coraz mniejsze.
- Dochodzi do tego jeszcze jedna kwestia. W tym samym transporcie wożony jest drapieżnik z niedrapieżnikiem i wpuszcza się je razem do wody w jednym miejscu. Taki narybek stanowi łatwy pokarm dla węgorza czy kormorana. Oczywiście wiele zła czyni też połów ryb prądem.
- Prezes spółki dzierżawiącej Kalwę zapewnia, że nie stosuje agregatu.
- To nieprawda. Sam widziałem i potwierdzają to inni wędkarze. Wszystkie wody dookoła Pasymia są obite agregatem. Jeżeli nie ma kontroli straży rybackiej agregaty są tak ustawiane, że nawet górnika wyciągnie spod ziemi. Przy normalnym połowie prąd powinien być transformowany na prąd stały z amperażem maksymalnym do 6 amperów. To może niesatysfakcjonować, bo ryba słabo wychodzi z wody. Wtedy rybacy wydłużają jedną z elektrod i się robi 10-15 amperów. A jeżeli i to nie daje efektu, przełączają na prąd zmienny, który doprowadza do szybkiego śnięcia ryb. Nieprawidłowo ustawione agregaty powodują wybijanie wszystkich ryb łącznie z narybkiem. Stwarza to zresztą śmiertelne niebezpieczeństwo dla kąpiących.
- Dlaczego zatem stosuje się ten sposób pozyskiwania ryb?
- Gdy firma notuje straty, pozyskuje mało ryb klasycznymi metodami, to decyduje się na stosowanie agregatu. Za dwa lata pan Kalinka pójdzie na emeryturę i nic go to już nie będzie obchodzić. Po jego działaniach w naszym jeziorze nie ma już czego szukać. Zaniedbanie ze strony dzierżawcy Kalwy dotyczy też okolicznych stawów. Za moich czasów produkowały one ogromne ilości ryb. Teraz są w znacznej części zarośnięte krzakami.
- A gdzie w tym wszystkim są instytucje kontrolujące?
- Kiedyś zajmowali się tym strażacy zakładowi. Teraz jest straż wojewódzka, ale nierychliwa. Kilka razy dzwoniłem do nich z prośbą o interwencję, widząc osoby zakładające sieci, ale usłyszałem tylko „Panie Sławku, my już po pracy”.
- Niecała więc wina leży po stronie zakładu rybackiego.
- Tak. Inny przykład związany jest ze sprzedażą terenów przyjeziornych. Prywatni właściciele nie dość, że budują płoty do samej wody, to jeszcze karczują brzegi. Wycinają krzewy, trzcinę, nawet drzewa. Wysypują piasek i robią sobie plaże. Niszczą w ten sposób tarliska ryb i naturalne filtry jeziorne oczyszczające spływające wody.
- Kto powinien w tej sytuacji reagować?
- Takie przypadki powinien zgłaszać zakład rybacki do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej. Tam jednak odbijają piłeczkę twierdząc, żeby zgłaszać to na policję. A policja nie chce się tym zajmować i kółko się zamyka. Skutek jest taki, że ryb w naszych jeziorach jest coraz mniej i trudno się dziwić reakcji przyjezdnych wędkarzy zapowiadających, że będą nasze tereny omijać szerokim łukiem.
Rozmawiał: Andrzej Olszewski
Sławomir Chełstowski, lat 54, absolwent wydziału ochrony wód i rybactwa śródlądowego na ART w Olsztynie, kierunek rybactwo. Z zakładem rybackim w Pasymiu związany od 1982 roku. Zaczynał jako specjalista ichtiolog, potem pełnił stanowisko głównego specjalisty. Po prywatyzacji prezes spółki, której właścicielem został Energopol. W 2003 r. zakład rybacki przejęła spółka Kompania Mazurska Pasym, w której to do 2007 roku pełnił stanowisko dyrektora ds. produkcji.