U zbiegu ulic Paderewskiego i Kętrzyńskiego mieszka Kazimiera Miszkiewicz. Całe swoje życie poświęciła prowadzeniu rodzinnego domu i wychowaniu dzieci. Dziś 83-letniej pani Kazimierze, wdowie po Władysławie Miszkiewiczu pomagają w tym pierwszym dwie córki i syn oraz sześcioro wnuków i jeden prawnuk.
- Pierwszą lokatorką tego domu była moja przyszła teściowa z trójką małych dzieci. Przybyli do Szczytna pierwszym majowym transportem Polaków z Wołynia w 1945 roku. Domek wyszukała najstarsza córka Janina. Było to późną jesienią po jej powrocie z wojska - wspomina pani Kazimiera.
W 1947 roku wraca z wojska po pięcioletniej wojennej służbie najstarszy dwudziestoletni syn Władek. Niebawem dwoje młodych ludzi, Kazia i Władek zaczynają nowe wspólne życie. Oboje urodzili się w wołyńskim powiecie sarneńskim, on w Brzezinie, gm. Rafałówka, ona w odległych o 16 km Użaniach, gm. Antonówka. Poznali się w Szczytnie po latach tułaczki, daleko od rodzinnych stron.
TERROR SOWIECKI, NIEMIECKI I UKRAIŃSKI
W 1939 roku, w tydzień po tragicznej dacie 17 września, Władek kończy 12 lat. Ukraińcy ośmieleni przez sowiecką władzę zaczynają atakować Polaków. Mały Władek, pilnujący na pastwisku bydła zostaje pobity do nieprzytomności. Obłożnie chory, z poważnymi urazami wewnętrznymi z trudem wraca do zdrowia. Starszy o 3 lata brat Mietek zostaje zamordowany, gdy idzie do sąsiedniej wsi, by dopełnić obowiązek meldunkowy.
Zaczynają się także sowieckie deportacje. Najstarsza siostra Władka, 16-letnia Janka zostaje wywieziona nad Morze Kaspijskie do Baku, stolicy Azerbejdżanu.
Mama z ojczymem jadą do Łucka w poszukiwaniu schronienia przed narastającym terrorem Ukraińców. W domu zostaje czworo nieletnich dzieci z najstarszym 13-letnim Władkiem.
- Dawaj, ujeżdżajesz - te słowa skierowane do Władka słyszą i zapamiętają 11-letnia Gienia, 8-letnia Helenka i 5-letni Janek. Władek trafia aż za Ural do fabryki czołgów w Czelabińsku. Zostaje jednym z ośmiuset chłopców - robotników.
Okaleczona rodzina Miszkiewiczów przenosi się bliżej Łucka. Przed Styrem przy drodze do Hnidawy zamieszkują razem z samotną starszą Ukrainką.
W tym czasie sowieckie deportacje szczęśliwie omijają Użania. Po śmierci ojca w 1930 r. głową rodziny Piotrowskich zostaje najstarszy syn Janek.
- Użanie to była polska wieś sąsiadująca z licznymi okolicznymi miejscowościami, ukraińskimi i polskimi. Do 1939 r. spokojnie gospodarzyliśmy na 15 dziesięcinach roli (1dz. = 1,07-1,4 ha). Brat wybudował trzy domy dla każdego z rodzeństwa, byśmy mogli być samodzielni, gdy dorośniemy - wspomina pani Kazimiera.
Nadchodzi rok 1941. Wybucha wojna niemiecko - radziecka. Niemcy wywieszają na zdobytej ziemi wołyńskiej ukraińskie flagi, chcą pozyskać dla siebie Ukraińców. Narastający od czasów sowieckich ukraiński terror zamienia się w 1943 r. w masowe ludobójstwo Polaków. Jednej nocy, razem z dwudziestoma czterema okolicznymi polskimi wsiami zapłonęły Użania. Kazia z 4-letnim bratankiem i mamą chorą na astmę uciekają z płonącego domu do pobliskiego lasu. Zbłąkani, po trzech dniach docierają do Sarn.
Na wspomnienie bestialskich mordów, pani Kazimiera mówi z bólem - Mogę darować winy wszystkim, ale nie mogę zapomnieć.
Wraca poczucie bezpieczeństwa. Ukraińcy nie ośmielają się zaatakować powiatowego miasta. Szczęśliwie odnajduje się cała rodzina Piotrowskich. Jednak szybko mija radość ze spotkania najbliższych. Na uciekinierów spod ukraińskich siekier czekają bydlęce wagony podstawione przez Niemców.
- Ładowali nas po 10 rodzin do jednego wagonu - wspomina pani Kazimiera. Po 30 dniach dotarli do nieznanego celu.
SYN PUŁKU
W tym czasie Władek, po dwóch latach nieludzkiej pracy i głodu, zgłasza się ze starszym kolegą do Armii Czerwonej. Wraca historia z czasów napoleońskich wojen, gdy nieletni chłopcy zostawali żołnierzami - synami pułków. Na wieść o powstających polskich oddziałach uciekają do polskiego wojska. - Płakałem, żeby mnie przyjęto, żebym nie umarł z głodu - tak po latach Władek wspominał swoją tułaczkę żonie.
Spotkanie z rodzinną ziemią odbyło się 10 czerwca 1944 r. na stacji kolejowej w Antonówce. Kpr. Władek z plutonu łączności zostaje raniony odłamkami szrapnela. Trafia do szpitala w Łucku. Już 3 lipca wraca do służby. Na zawsze zostaje mu w pamięci moment wkroczenia do obozu koncentracyjnego w Majdanku. Wynędzniali ludzie rzucali się do całowania żołnierskich butów, wzruszeni umierali w ramionach żołnierzy.
9. Pułk Operacyjny dociera do brzegów Odry. W kwietniu 1945 r. kolejna ofensywa zaczyna się od forsowania rzeki. Ponton z drużyną Władka tonie w zaporowym ogniu artylerii niemieckiej. Uratowanych zostaje tylko dwóch rannych żołnierzy - Władek i jego dowódca. Po leczeniu w szpitalu polowym w Lublinie, w czerwcu 1945 r. wraca do macierzystej jednostki. - Oprócz wroga, niszczył nas śmiertelnie także głód i epidemie różnych zakaźnych chorób, tyfus, dyzenteria - wspominał po latach swoje wojenne losy.
ORTELSBURG
Gdy na dalekiej, obcej ziemi, słaniający się głodu Władek błaga o przyjęcie do polskiego wojska, pociąg z przymusowymi robotnikami zatrzymuje się w Szczytnie.
- Zaprowadzili nas do polskiego lagru nad małym jeziorem. Mazurki, idące do kościoła WNMP rzucały nam przez 2-metrowy płot ubranka dla dzieci. Po trzech dniach przyszli okoliczni gospodarze oglądać nas i wybierać do pracy - wspomina pani Kazimiera. Trafiają do dużego gospodarstwa ogrodniczego w Woli Targowskiej. Hektary marchwi i różnych warzyw czekają na nowych robotników. Mieszkają w barakach z pryczami z nieheblowanych desek.
- Mój zarobek wynosił 9 marek za miesiąc pracy i czasem parę kijów od rozsierdzonego bez powodu młodego bauera - mówi pani Kazimiera. - Byłam też kilka razy w Szczytnie po odbiór sadzonek i rozsad warzyw. Miasto wyglądało na biedne, lecz było w nim dużo ładnych kwiatów. Właściciel wyczekiwał przydziału traktora i dorośnięcia dzieci do 14 lat, by można było je zabrać do pracy w polu.
Nie doczekał się jednak tego. Po półtora roku, w styczniu 1945 r. ruszyła na Prusy ofensywa Armii Czerwonej.
DROGA DO DOMU
Po wkroczeniu Armii Czerwonej na Prusy zaczyna się exodus jeńców i przymusowych robotników do swoich rodzinnych ziem. Rodzina Piotrowskich także wyrusza na Wołyń.
- Brat z żoną i piątką dzieci, ja z mamą i z młodszym bratem dotarliśmy z trudem do Chorzel - wspomina pani Kazimiera.
Pierwszym etapem podróży było Szczytno. Przejeżdżając przez opustoszałe, bezbronne miasto, koło dzisiejszego Zespołu Szkół nr 1 widzą sterty zarekwirowanych rowerów sięgające dachów szkolnego budynku. Wszyscy dotychczasowi rowerzyści muszą wędrować dalej pieszo, do swoich rodzinnych stron.
Na nocleg zatrzymują się w jeszcze nie spalonej SP nr 3. Tu zostają poddani pierwszej prewierce. Odebrane są im konie i dokumenty. Rano mężczyźni mają się stawić do reperacji torów kolejowych.
- Obawialiśmy się, że po naprawie torów pojedziemy nimi na Wschód - mówi pani Kazimiera. Przed świtem, bez dokumentów, z krową zaprzężoną do furmanki wyruszają w dalszą drogę.
Na następny nocleg zatrzymują się w Szymanach. W rozgrabionym domu udaje się napalić w piecach. Styczniowym rankiem czeka ich kolejna prewierka. Brutalni sołdaci, bluzgający przekleństwami zabierają resztki dobytku. Docierają do Chorzel tylko z jedyną krową.
- Była to nasza matka - żywicielka - wspomina pani Kazimiera. W Chorzelach Rosjanie tłumaczą im nowe porządki europejskie. - Kuda wy, tam niet uże waszej Polszy. Nada wiernutsia, tam budziet ciepier Polsza. Po trzech miesiącach wracają. Osiedlają się tymczasowo w Gizewie przy drodze na Warszawę. Tu dochodzi do rodzinnej tragedii. Trzynastoletni bratanek pani Kazimiery ginie rozerwany pozostawioną w polu miną. Cała rodzina staje nad świeżą mogiłą na cmentarzyku przy kościele WNMP.
Zostają już na stałe. Żyją ogarnięci strachem przed minami i przed rozbestwionymi, bezkarnymi sołdatami.
- Było to w połowie maja - opowiada pani Kazimiera - Wracający ze Szczytna brat przybiega do domu z radosną nowiną. Transport naszych wołyniaków stoi na bocznicy kolejowej! Ale oni nie chcą wysiadać. Wszyscy są przekonani i uparci, że mamy jechać do Wrocławia - wspomina, wówczas 10-letni Jan Miszkiewicz, najmłodszy brat Władka.
- Kobiety pilnują, żeby nie zostały odczepione parowozy. Wreszcie po tygodniowych targach, pada polecenie władz: musicie zasiedlić to miasto.
Kazi Piotrowskiej nawet przez myśl nie przechodzi przypuszczenie, że tym transportem przyjechała jej przyszła teściowa.
STARSZA SIOSTRA
Po berlińskiej batalii pułk Władka stacjonuje na Bielanach w Warszawie. Władek nie wie, że również w Warszawie jest jego starsza siostra Janka, która już listownie odszukała mamę. Teraz stara się odnaleźć brata. Spotykają się na Kruczej, podczas służby wartowniczej. Za kilka miesięcy Janka zostaje zdemobilizowana. Jedzie do Szczytna.
W tym czasie trwa pobór do wojska rocznika Władka. Biurokratyczna machina ponownie wciela go do służby. Frontowy żołnierz trafia na dwa lata do oddziałów KBW skierowanych do zwalczania podziemia ukraińskiego na lubelszczyźnie.
BYŁ DOBRY I PRACOWITY
Wreszcie, po siedmiu długich latach, w 1947 r. Władek spotyka się z matką i młodszym rodzeństwem. Cieszył się uznaniem, był cenionym monterem instalacji sanitarnych. Pracował na budowach w Szczytnie i w Olsztynie. W ostatnich latach pracy zawodowej był konserwatorem sieci szczycieńskich sklepów. Miał „złotą rączkę” do wszelkich napraw i remontów.
- W tym roku mija dziesięć lat od śmierci męża. Był dobry i pracowity, aż za dużo - wspomina pani Kazimiera. Spoczywa na szczycieńskim cmentarzu. Mazurska ziemia przyjęła kolejnego syna z dalekich wołyńskich stron.
Paweł Bielinowicz/Fot. archiwum rodzinne, archiwum "KM"