NIEBEZPIECZNY KOMIN
W ubiegłym tygodniu odwiedził redakcję pewien Czytelnik, informując, że komin na terenie byłej fabryki MM ma uszkodzony piorunochron. Nasz rozmówca, nim przeszedł na emeryturę, zajmował się zawodowo budową oraz konserwacją odgromowych instalacji, zatem jako fachowiec ostrzegał, że taka awaria jest bardzo niebezpieczna.
- W komin może uderzyć grom i obalić całą konstrukcję. Gdyby ta runęła na sąsiadujący supermarket i przygniotła klientów dokonujących w nim zakupów, dopiero byłaby tragedia! - skonkludował. Udaliśmy się zatem na miejsce następnego dnia, aby ostrzec kierownictwo marketu, a tu, ku naszemu zaskoczeniu, zobaczyliśmy, że na wierzchołku komina są, i owszem, jacyś ludzie, ale nie naprawiają piorunochronu, a rozbierają całą konstrukcję. Komin, wypiętrzając się na wysokość 52 m, stanowił dotąd najwyższą budowlę w mieście i teraz, dosłownie na naszych oczach, tracił ów prymat - fot. 1.
Rozbiórki dokonuje specjalistyczna ekipa z Ostródy, której członkowie, wszedłszy na samojezdny dźwig o bardzo wysokim wysięgniku, rozbierają komin ręcznie cegła po cegle - fot. 2. Najwyżej pomagają sobie piłą do cięcia muru i metalu. Jak mówią, nie całkiem rozprawią się z konstrukcją, bo pozostawią coś w rodzaju pamiątkowej „baszty” wysokiej na 12 metrów.
CZAS BURZ I GRADOBICIA
W związku z tym piorunochronem trzeba dodać, że ostatnio pogodę mamy zmienną. Po duchocie oraz upale przychodzą burze i ochłodzenia. Właśnie kilka dni temu podczas burzy
„Kurek” dokonywał zakupów w małym sklepiku na Kamionku. Wówczas tak nagle gruchnęło, że aż strach! Przerażeni klienci odruchowo pochowali głowy w ramiona, a jeden z nich usiłował nawet schować się pod blat lady. Takie zachowanie jest raczej nieracjonalne, bo gdy usłyszy się grzmot, nawet najprzeraźliwszy, jest już po wszystkim - piorun walnął gdzieś obok, a nie w nas. Cóż, strach ma jednak wielkie oczy. Potężna burza wystraszyła też i starszych mieszkańców wsi. Wyrażali swoje obawy co do tego, czy aby piorun nie uderzy w blok, w którym mieszkają i co gorsza, jeśli nie pozbawi ich całego dorobku życia, to na pewno zniszczy telewizory, pralki oraz lodówki. Młodsi wiekiem i bardziej wykształceni uspokajali starszyznę, że nie ma się czego bać, wszak każdy z bloków ma swoją instalację odgromową i to sprawną, w odróżnieniu od byłego już w zasadzie komina byłej fabryki MM. Choć Kamionek z racji zabudowy nie przypomina zwykłej wsi, bo wygląda na typowe miejskie blokowisko, panują tu nadal zdrowe, dawne wiejsko-sielskie obyczaje. Ludziska, wyciągnąwszy z mieszkań stołki, taborety lub ławy zasiadają tuż przy wejściach do bloków, jak ongiś na przyzbach chałup i tutaj, na świeżym powietrzu, toczy się całe życie towarzyskie. Odbywają się rozmaite, nawet wielogodzinne rozmowy, dokonuje się niekiedy całkiem gorąca wymiana poglądów, ba, można i wysłuchać ciekawych opowieści o tym, że w dawnych czasach (od średniowiecza począwszy) do odpędzania burz i gradobicia służyły dzwony zwane kruszycielami gromów. Stąd nawet dzisiaj na niektórych z nich możemy dostrzec wygrawerowany napis tej treści: Żywych zwołuję, zmarłych opłakuję, gromy kruszę.
CZAS BURZ I GRADOBICIA
Choć upłynęło już ponad półtora tygodnia od pamiętnych Dni i Nocy Szczytna, wciąż powracamy do nich wspomnieniami, chwalimy je lub krytykujemy. Czytelnicy niniejszej rubryki narzekają, że zabrakło bezpośredniego zaangażowania mieszkańców w imprezę. Chodziłoby o to, aby udział widowni nie ograniczał się tylko do oklaskiwania poszczególnych artystów występujących na scenie czy konsumpcji kurczaków z rożna lub spożywania innych „specjałów” typu hot-dogi, gyrosy i najrozmaitsze zapiekanki, tudzież chlania piwa. Żeby kontakt był bardziej bezpośredni, jak np. wówczas, kiedy to między tłum witający Juranda, wmieszali się dwaj wielkoludzi i rozdawali dzieciom kwiatki-wiatraczki.
- Ale ogromny wielkolud - zakrzyknął jeden z berbeci wyciągający rączkę po ów pamiątkowy gadżet -fot. 3.
Właśnie czegoś takiego brakuje - występów teatrów ulicznych, popisów mimów, czy połykaczy ognia, jakie widzimy na ulicach większych miast. Przydałyby się także jakieś happeningi z udziałem widzów, co kiedyś obiecywał Michał Grzymysławski, ale jak do dzisiaj nic z tego nie wynikło. Ba, można byłoby (a nawet trzeba) pomyśleć o paradzie triumfalnej towarzyszącej wjazdowi Juranda na plac w celu odebrania kluczy do bram miasta. Nie tej szczątkowej, jaką widzieliśmy przez kolejne lata - fot. 4,
ale masowej z udziałem wielu, wielu młodych i starszych mieszkańców miasta, a właściwie całego powiatu. Niechby każdy chętny lub chętna przygotowała, przygotował jakiś efektowny strój i potem wszyscy paradowali głównymi ulicami miasta. Niechby rywalizowały między sobą także grupy z poszczególnych wsi i gmin. Pożądanym byłoby ufundowanie atrakcyjnej nagrody za najefektowniejsze przebranie, co zapewne przyczyniłoby się do masowego udziału. A gdyby tak w chwili, gdy kończą się Dni i Jurand oddaje klucze jeszcze raz poparadować za nim w przebraniu po mieście, tym razem późniejszą porą o zapadającym zmroku. Gdyby każdy z maszerujących niósł w ręku lampion, czy większą liczbę różnokolorowych światełek... Hho, ho! Cóż byłby to za widok, zapewne ściągający więcej widzów i turystów niźli występ, dajmy na to Dody. Nawiasem mówiąc, jednej z najinteligentniejszych kobiet w IV Rzeczypospolitej, bo legitymującej się współczynnikiem IQ wynoszącym 156 pkt. To więcej, jak podało pismo „Gala”, niźli mógłby pochwalić się uznawany za bardzo inteligentnego polityka Marek Borowski (131 IQ).
UTRAPIENIA PANI LEOKADII
Leokadia Fitas mieszkająca na samej górze w przedwojennym budynku przy ul. Kościuszki 7, od lat boryka się z rozmaitymi kłopotami mieszkaniowymi. Substancja budowlana jest stara, więc wdarła się tu wilgoć, a nieszczelna instalacja kominowa powoduje, że do pokoi przedostaje się zimową porą czad. Po latach rozlicznych bojów z administracją, wreszcie w styczniu tego roku TBS-y poinformowały ją, że wkrótce nastąpi modernizacja ogrzewania. Z węglowego przejdzie się na gazowe, oczywiście za stosowną i niemałą opłatą. Pani Leokadia już w lutym zakryła kartonami wszystkie podłogi w swoim mieszkaniu, bo nowe są, więc szkoda, aby się uszkodziły i odtąd czeka na ekipę remontową. Niestety, choć mamy już sierpień, fachowców od zmiany systemu ogrzewania, jak nie było, tak nie ma... Pewnego lipcowego dnia, wstając dość wcześnie rano, chciała zaparzyć sobie herbaty i zrobić kąpiel, ale co to?
Z kranu zamiast wody leciała jakaś lura z paprochami wielkości dobrze rozgotowanych płatków owsianych - fot. 5.
* * *
W spółce „Aqua” tłumaczono nam, że, niestety, każda sieć wodociągowa, choćby była najnowocześniejsza, to i tak musi ulec jakiejś awarii.
- Po jej usunięciu, kiedy ponownie przywraca się ciśnienie, ze ścianek rur woda odrywa odłożone tam związki żelaza, no i stąd te paprochy - mówi „Kurkowi” Kazimierz Ciborowski zastępca dyrektora firmy. Sytuacja na szczęście poprawia się systematycznie i, jak zapewnia dyrektor, coraz mniej jest związków żelaza z sieci, gdyż nowa, działająca od roku stacja uzdatniania wody została zaopatrzona w specjalne filtry.