W związku z pewnymi poprzecznymi przeszkodami, jakie pojawiły się na ulicy Chopina, otrzymaliśmy drogą elektroniczną korespondencję od naszego Czytelnika Mirosława Pileckiego. Pisze on m.in., iż chciałby prosić o pomoc i zainteresowanie tą sprawą, bo usypywaniem nieformalnych blokad typu "śpiący policjant" może zajmować się tylko RDP lub inna powołana do tego jednostka, a nie okoliczni mieszkańcy, wszak ulice w naszym mieście nie są ich własnością.
Sprawdziłem, jak się rzeczy mają, pokonując ów odcinek ul. Chopina dwa razy. Co prawda "maluchem", pojazdem o mało komfortowym, ale i mało wymagającym zawieszeniu, który pokonał wspomniane wyżej przeszkody, choć trzęsąc się i klekocząc. Trzeba jednak powiedzieć, iż garby nie są wysokie, niewiele wystają ponad poziom jezdni, oprócz jednego bardziej wypiętrzonego, uwidocznionego na fot. 1, na który najeżdżają akurat rowerzyści. Ale tu uwaga, bo nie owe garby sprawiały mi podczas jazdy największy kłopot, a znacznie liczniejsze naturalne dziury i wądoły, jakie na nieutwardzonej jezdni wyrzeźbiły koła przejeżdżających tędy samochodów.
W sumie rzecz wydała mi się błaha. Początkowo sądziłem nawet, wbrew opinii pana Pileckiego, że przeszkody te nie zostały umyślnie usypane, a stanowią ślad po niedawnych wykopach pod podziemne instalacje gazowe, wodne czy elektryczne, ale myliłem się. Małe śledztwo wykazało, iż w rzeczy samej garby powstały w wyniku (niedużej) "samowolki budowlanej" dokonanej przez okolicznych mieszkańców.
Budowniczych przeszkód drogowych za rękę "Kurkowi" złapać się nie udało, ale poznaliśmy przyczynę ich powstania. Garby zostały usypane w okresie letnim, kiedy po nieutwardzonej jezdni pędziły zbyt szybko liczne samochody wzbijając za sobą tumany kurzu i drobnego pasku. Ów kurz i piasek sypał się w oczy nie tylko przechodniów, ale i obsypywał przebywających wówczas w swoich ogródkach mieszkańców tego odcinka ul. Chopina. Ba, poprzez otwarte okna wdzierał się nawet do pomieszczeń mieszkalnych. Ani pracować, ani wypoczywać (grillować) w zaciszu domowym w takich warunkach było nie sposób, więc zdesperowani mieszkańcy posunęli się do kroku ostatecznego, czyli budowania garbów, by zmusić kierowców do wolniejszej jazdy, by za maszyną nie ciągnął się warkocz kurzu i pasku.
"Zapomniano" o jednym, iż działania takie są nielegalne, więc teraz miejskie służby (powiadomione o fakcie) rozważają rzecz, tj. chcą zbadać w jak wielkim stopniu nielegalni "śpiący policjanci" utrudniają jazdę.
CO TO ZA ULICA?
Przy okazji wizyty w tych okolicach chciałem upewnić się, czy jestem we właściwym miejscu. Ale jak, skoro próżno szukać u wlotu ulicy od strony CPN-u tabliczki z nazwą ulicy. Nie ma takowej na skrzyżowaniu z ul. Osuchowskiego, Kochanowskiego, Nowakowskiego, ani z ul. Słonimskiego. Pierwsza tabliczka (i jedyna) pojawia się dopiero na skrzyżowaniu z ulicą Osiedleńczą, a jest przy tym w opłakanym stanie technicznym. Ale tu uwaga, bo na domku obok widać nieco inną nazwę, że to ul. Szopena - fot. 2.
Na niektórych zaś budynkach można także zobaczyć i inne "urzędowe" tabliczki, pozostałość po dawnym, dawnym MZBM, które prezentują jeszcze inny wariant: ul. FR. CHOPINA - fot. 3.
Pomijając fakt, iż skracanie imion w taki sposób jest dość brzydkim obyczajem, to istnieje urzędowy i obowiązujący spis ulic miasta Szczytna (jest ich około dwóch setek!), powstały w wyniku kompilacji rozmaitych uchwał Rady Miejskiej. Widnieje w nim, że rzeczony trakt nosi nazwę ulicy Fryderyka Chopina. Zatem tabliczki na domach i na chodnikach powinny być ujednolicone (pod względem pisowni). Jeśli nie ma ładu na jezdni tej ulicy, niechby był przynajmniej w nazewnictwie.
JEDYNY PRAWY NA KAMIONKU?
Kilka dni temu redakcję odwiedził pan Zygmunt Napiórkowski, niegdyś mieszkaniec Szczytna, dziś Wrocławia. Przyszedł powiadomić "Kurka" o niecodziennym znalezisku, jakiego dokonała jego żona, ale o tym za chwilę.
Pan Zygmunt wyprowadził się z naszego miasta 18 lat temu, jednak co roku wraz z żoną przyjeżdża do Kamionka, by odwiedzić swoją babcię. I właśnie podczas tegorocznego pobytu, w minionym tygodniu, żona pana Zygmunta, Teresa, wybrała się na niewielki spacer wokół babcinego domu. Niedaleko, na granicy posesji, oddzielającej ją od kamionkowskiego blokowiska, gdzie rosną dwie brzózki, w niewielkim dołku okolonym wysoką trawą i chwastami, dostrzegła dorodnego prawdziwka.
Okaz rosnący w lokalnym zagłębieniu, w dodatku otoczony roślinnością był praktycznie niewidoczny i chyba dlatego tylko uchował się przed oczyma innych mieszkańców Kamionka, wyrósłszy na tak wspaniałego grzyba. Zapewne jeszcze zwiększałby sukcesywnie swoje gabaryty, przekształcając się na koniec w zgrzybiałego kapcia, gdyby nie czujne oko znalazczyni.
Jak go tam wypatrzyła - pozostanie jej tajemnicą. Na załączonym zdjęciu (fot. 4) widzimy panią Teresę wraz z okazem, w głębi zaś fotografii dostrzec możemy kamionkowskie blokowisko, co z jednej strony unaocznia nam, jak blisko domów mieszkalnych, a z drugiej, jak daleko od boru potrafią bytować borowiki. No, może nie tyle borowiki, co borowik, bo niestety, wbrew temu co uczy leśne doświadczenie, że prawdziwki lubią rosnąć w gromadce, pani Teresie, choć obeszła potem brzózki kilka razy dookoła i zaglądała w każdy, najmniejszy nawet wądołek, kolejnego grzybka już nie udało się znaleźć. Kapelusz jedynego prawego na Kamionku, co odnotowujemy z kronikarskiego obowiązku, liczył 19 cm średnicy.
OLBRZYM Z MIĘTKICH
Innego wspaniałego prawdziwka, ale już we właściwym miejscu, czyli w lesie znalazła rodowita mieszkanka Szczytna Halina Zamojcim. 3 września wybrała się z wizytą do swojej mamy mieszkającej w Miętkich (gmina Dźwierzuty), której pomaga w gospodarskich pracach. A ponieważ przy okazji pani Halina jest zapaloną grzybiarką, kiedy tylko pozwala jej na to czas, zaraz pędzi do lasu. Tak było i tym razem, bo uporawszy się z robotą w mamusinym domu udała się do okolicznych borów. No, a wyniki - co widać na fot. 5 - przyszły same.
Ów wielki prawdziwek (średnica kapelusza - 25 cm) nie był bowiem jedynym znalezionym okazem. Wokół i w okolicy rosło ich znacznie więcej, choć już nie tak rekordowych rozmiarów.
SPOSTRZEGAWCZY RADNY
Niedawno opisując ścisk samochodowy, jaki panuje na pl. Juranda, dodałem i to, że nieuprawnieni kierowcy parkują samochody w miejscu wyznaczonym dla taksówek bagażowych, tuż przy wejściu do naszej redakcji. Nasz stały Czytelnik Krzysztof Pawłowicz (radny, członek Zarządu Powiatu) zauważył właśnie parkujący tam samochód służbowy naszej redakcji, wobec czego pstryknął zdjęcie, jako dowód fot. 6. Dołączył tekst i przesłał do naszej gazety. W liście znalazło się m.in. i takie sformułowanie:
- Jestem przekonany, że moje spostrzeżenie nie zostanie ocenzurowane i ukarze (podkreślenie redakcji) się w najbliższym wydaniu "Kurka Mazurskiego".
Z pewnością należy pogratulować panu Krzysztofowi spostrzegawczości, ale jednocześnie zganić za nieumiejętność czytania tekstu ze zrozumieniem. Nie krytykowałem przecież kierowców stawiających maszyny nie tam, gdzie powinni. Podpowiadałem, że skoro taksówki bagażowe wcale nie parkują na wyznaczonym miejscu, to należałoby postój przenieść gdzie indziej, udostępniając cenne miejsce dla naprawdę potrzebujących, czyli kierowców samochodów osobowych tak mieszkańców miasta, jak i turystów.
To tyle... chyba że jeszcze coś o tzw. pomyłkach frojdowskich, czyli o podświadomości. Zapewne więc Krzysztofa Pawłowicza do nadesłania korespondencji skłoniła nie tyle chęć podzielenia się z nami swoim spostrzeżeniem, co przemożna dążność do ukarania redakcji. Dlaczego? Ano gdyby jego podświadomość wolna była od oczekiwań w kwestii kary, napisałby, że spostrzeżenie jego ukaże (a nie ukarze) się w najbliższym wydaniu gazety. Co, może nie mam racji?
2003.09.10