Gdziekolwiek jestem, zawsze z ciekawością śledzę wszelkie informacje o naszym regionie jakie można tam znaleźć. Tak samo mapy, przewodniki i inne podobne wydawnictwa otwieram też na początek na stronach „mazurskich”. Może jestem marnym szperaczem, ale nie wiem za co biorą pieniądze osoby odpowiedzialne za promocję Szczytna i okolic. Z reguły bowiem nie znajduję o nas nic. Całe szczęście, że w internecie można poczytać „Kurka”, co wielu znanych mi wielbicieli Mazur bardzo sobie chwali i korzysta z tej formy uzyskiwania wiedzy o Szczytnie. A piszę to, gdyż kupiłem właśnie bardzo ciekawie napisany przewodnik „Nawigator turystyczny” z aktualnymi informacjami nie tylko o drogach i zabytkach, ale także o noclegach i polecanych restauracjach. Z ciekawością otwieram więc mapkę numer 19 i co znajduję? Ciekawostki o miejscach dobrze mi znanych jak i nieznanych, chociaż wydawałyby się, że na Mazurach już nic mnie nie zaskoczy. Za to ani słowa o samym Szczytnie, a w okolicach prezentowany jest jedynie „Zajazd Tusinek” w Rozogach (kurpiowskie to już ziemie nie mazurskie, co niczego nie zmienia) i to w obu kategoriach, czyli jako hotelik i restauracja. „Tusinkowi” możemy zresztą pogratulować także innego sukcesu – trzech gwiazdek w bardzo prestiżowym rankingu „Polityki”. Chwalą tam m.in. tusinkowe podpłomyki, zsiadłe mleko z kartoflami i koperkiem, grzybową, bliny z żurawiną i inne dobroci, o których już kiedyś tutaj pisałem. Podkreśla także „Polityka” możliwość kupna „na wynos” chleba z formy, grzybów czy serów, i to za wcale niezbyt wielkie pieniądze. Jeszcze raz gratulacje!
Wydaje mi się, że jest u nas więcej zupełnie dobrych knajpek wartych szerszej prezentacji, tylko o wiele łatwiej postawić kolejne drewniane straszydło na placu Juranda niż dogadać się z właścicielami restauracji i zorganizować szerszą ich promocję. W końcu jak się jednak jest urzędasem (bo urzędników szanuję) to nie warto zawracać sobie głowy tak przyziemnymi sprawami. A o renomę firmy trzeba dbać i to ciągle. Inaczej szybko wypada się z turystycznego czy gastronomicznego obiegu. Nie można pozwalać sobie na wpadki jak to się przydarzyło niedawno jednej z naszych, chwalonych tu wielokrotnie restauracji. W odstępie kilku dni najpierw trafił się nam zupełnie bezsmakowy barszcz z twardymi uszkami o śladowej zawartości trudnego do zidentyfikowania farszu, a potem moje ulubione i chwalone kilka razy peperoni dostałem tak słone, że po raz pierwszy chyba odłożyłem porcję prawie nie tkniętą. O „tradycyjnym” schabowym nie wspomnę, bo może akurat ta tradycja polega na tym, że jest wypieczony niczym turysta na afrykańskiej plaży. Za to wyróżnienia wymaga „menu” prezentowane gościom. Jest wyjątkowo dobrze przygotowane graficznie, współgra z wystrojem lokalu i mam nadzieję, że po zakończeniu rozbudowy też będzie ozdobą firmy.
Szczęśliwie są w Szczytnie i okolicy miejsca, gdzie można zawsze liczyć na super wyżerkę. Nie zawsze zresztą będzie to lokal gastronomiczny, bo w końcu od czego ma się przyjaciół. Oberwało mi się od jednego z nich za spostponowanie kilka tygodni temu szpinaku. Na dowód, że nie wiem, jak pyszne może być to warzywo zostałem zaproszony w podszczycieńskie lasy na degustację i niniejszym odszczekuję publicznie. Nie miałem zielonego pojęcia o smacznych daniach szpinakowych! Ale już mam. Otóż najpierw czysty, rozmrożony szpinak został przez mistrza elegancko drobno pocięty. Następnie na patelnię trafiło parę, też drobno pociętych ząbków czosnku. Gdy tylko czosnek zmiękł, lecz jeszcze się nie zeszklił dorzucono do tego uczciwą porcję gorgonzoli oraz właśnie szpinak. Cała operacja podgrzewania i doprawiania tej mieszanki trwała nie więcej niż kwadrans. Równolegle ugotowały się zwyczajne makaronowe spaghetti. Połączenie szpinaku z gorgonzolą, czosnkiem i makaronem dało efekt rewelacyjny, co niniejszym poświadczam i polecam wszystkim łasuchom do wypróbowania. A o szpinaku już nigdy złego słowa nie napiszę.
Wiesław Mądrzejowski