Niedawno obiecałem, że najbliższe felietony będę starał się pisać w miarę wesoło, nie nudząc czytelników poważnymi problemami wszechświata i okolic. Dwa razy chyba udało mi się to, ale dzisiaj, wobec śmierci Michała Grzymysławskiego, o którym napisałem w „Kurku”, w odrębnym tekście, raczej nie mam nastroju do nadmiaru żartów.

Ale spróbuję. Przed tygodniem pisałem o aktorach zapomnianych, opisując ich artystyczną karierę od szczytów popularności, do zapomnienia, czyli jak to mówi się w języku zawodowców teatru – zejścia ze sceny. Dodam, że także z ekranu. Znam kilka takich osób i o nich napiszę. Zacznę od dość dziwnej kariery aktora Macieja Szarego. Ogromny talent, a także wybitna inteligencja i wiedza. Poznałem go, kiedy był jeszcze studentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Dyplom uzyskał w roku 1972. Studiował na roku, którego opiekunem był słynny aktor, profesor Ignacy Gogolewski. Jak to zwykle bywa podczas studiów artystycznych, bardzo łatwo zorientować się, kto jest utalentowany bardziej, a kto mniej. W grupie Gogolewskiego, zarówno pośród kobiet, jak i mężczyzn odkryto kilka wielkich talentów. Jeśli chodzi o płeć męską, to prymusami byli Jerzy Radziwiłowicz, Marek Kondrat, a także Maciej Szary. Po obronie dyplomów, nowo mianowani aktorzy pilnie poszukują teatralnych etatów. Wymieniona trójka nie musiała. Akurat Ignacy Gogolewski pożegnał się z uczelnią, aby objąć stanowiska dyrektora Teatru Imienia Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Oczywiście natychmiast zaangażował do katowickiego zespołu tych swoich, najlepszych studentów. Pośród wymienionych Kondrata oraz Szarego, natomiast nie zdążył z Radziwiłowiczem, ponieważ wyprzedził go Zygmunt Hubner, wówczas dyrektor Teatru Starego w Krakowie, uważanego za nr 1 w Polsce. Radziwiłowicza wziął on do siebie. Zatem Gogolewski zaangażował na jego miejsce Krzysztofa Kolbergera z tej samej grupy jego studentów.

Wróćmy do Maćka Szarego. Grał w katowickim teatrze tylko rok, ale zdążył tam zasłynąć. Najpierw fantastyczną, młodzieńczą rolą w spektaklu „Hyde Park”, a później klasyczną rolą Tartuffa, czyli Świętoszka, ze sztuki Moliera. I tutaj ciekawostka. Dyrektor teatru, słynny aktor, zaprosił Maćka do grania z nim na zmianę tytułowej postaci. Profesor Gogolewski i młodzik tuż po studiach! Profesor zagrał klasycznie, znakomicie, ale młody nie był gorszy. Zagrał zupełnie inaczej, wykorzystał swoją młodość. Jego Świętoszek, to był wredny gówniarz, cwany i bezczelnie cyniczny. Tak na współczesny sposób. I stało się, że katowicka widownia wybrała spektakl z Maciejem Szarym. Owszem Gogolewski był gwiazdą, ale widzów znaczniej bardziej bawił młodociany oszust wykreowany przez Maćka Szarego. Na spektakle z nim w roli tytułowej waliły tłumy.

Oczywiście, że w wielkim świecie ludzi teatru został natychmiast zauważony. Swój następny sezon teatralny, zaledwie drugi, rozpoczął w krakowskim Teatrze Starym, czyli w tym, który w owych latach rywalizował z warszawskim „Powszechnym” o lokatę najlepszego w Polsce. My, jego przyjaciele, żartowaliśmy, że to bardzo praktyczna decyzja, bowiem łatwo było adresować listy do niego. Po prostu: „Maciej Szary, Teatr Stary”. W Krakowie popracował tylko dwa lata. Wciąż młody i uznawany za niesłychanie utalentowanego aktora, był łakomym kęskiem dla każdego dyrektora teatru. I oto kiedy znakomity aktor i dyrektor Zygmunt Hubner przeniósł się z Krakowa do Warszawy, zabrał Maćka ze sobą, do teatru w Warszawie, czyli „Powszechnego”. Maciek nie wahał się ani chwili i tam rozpoczął kolejny sezon teatralny.

Proszą zwrócić uwagę, w jakich teatrach debiutował młody Maciej Szary. Tych najlepszych w Polsce. Później także pracował w warszawskich teatrach z najwyższej półki. Ostatnio w „Dramatycznym” imienia Holoubka. Dodam do tego, że zagrał w 21 filmach. Takie najbardziej znaczące, to „Skazany na bluesa”, „Dług”, albo „Kogel Mogel”. Dzisiaj nie widuję go w telewizorze, albo kinie. Ale doskonale pamiętam go sprzed lat. Czy jeszcze, poza mną, ktoś pamięta aktora Macieja Szarego? Co do mnie, znam sporo anegdotek związanych z Maćkiem. Wielokrotnie współpracowaliśmy ze sobą. Tak, że chyba jeszcze wrócę do tematu.

Andrzej Symonowicz