Przypominam – rok 1975. W Sali Kongresowej Pałacu Kultury w Warszawie rozpoczęto 7. zjazd PZPR. Jego gościem był sekretarz generalny KPZR – Leonid Breżniew. W kuluarach Sali Kongresowej otwarto wystawę osiągnięć PRL, której byłem współprojektantem.
Jest późne popołudnie dwa dni po rozpoczęciu zjazdu. W mojej kawalerce przy placu Konstytucji dzwoni telefon. To Bardzo Ważny Pan Dyrektor:
- Synku, wkładaj pan najlepszy garnitur. Za piętnaście minut przyjedzie po pana mój kierowca. Jedziecie do Pałacu Kultury. Towarzysz Breżniew będzie zwiedzał wystawę i pan go oprowadzi jako projektant. Tylko niech pan pamięta – pan jesteś Rumiński.
No i pojechaliśmy.
Po przejściu wszystkich punktów kontrolnych wylądowałem w pokoju dziennikarzy KAW (Krajowa Agencja Wydawnicza) i miałem czekać. Czekało się i rozmawiało. Co jakiś czas do pokoju zaglądał mój stary przyjaciel Andrzej Woyciechowski. Andrzej to późniejszy twórca radia ZET. Dziś już niestety nie żyje. W owych latach był wykładowcą i tłumaczem języka francuskiego. Przy zjeździe zatrudniono go jako tłumacza kabinowego. Andrzej podczas przerw w swoich półgodzinnych dyżurach kabinowych rozbawiał nas, przytaczając podsłuchane komentarze członków prezydium zjazdu. Towarzysz Breżniew w stanie „wyraźnie wskazującym” półgębkiem przygadywał kolejnym przemawiającym towarzyszom, co słyszalne było tylko dla siedzących przy stole prezydialnym, no i oczywiście dla kabinowców. Ogólnie pamiętam, że komentarze te były mocno złośliwe, ale niekiedy także dowcipne.
Czekaliśmy długo. I oto do pokoju KAW-u wpadają ochroniarze, tłumacze, dziennikarze. Towarzysz Breżniew idzie zwiedzić wystawę! Gdzie projektant?! Niemal wybiegliśmy wszyscy na salę i oto… zjawia się sam Wielki Przywódca. Plus ochrona osobista, tłumacze, świta. Postawiono mnie dwa metry przed Towarzyszem. Jest już późny wieczór. Towarzysz w znakomitym humorze, a zapach zacnych trunków z tej odległości niemal odurza. Staliśmy na samym początku kuluarowej ekspozycji. Dokoła świat wielkiego PRL-u. Zdjęcia i makiety hut, kopalń, zakładów pracy. Wielki przemysł i wielkie miasta. Słowem, socjalizmowi sława i chwała.
Spojrzał na mnie towarzysz Breżniew łaskawie i spytał:
- Wy chudożnik?
- Tak – odpowiedziałem – co tłumacz natychmiast skwapliwie przetłumaczył na „da”.
- To powiedz ty mnie, kochany (towarzysz mówił oczywiście po rosyjsku, ale moja marna znajomość pisowni w tym języku zmusza mnie do kontynuacji dialogu w polskim tłumaczeniu) czy macie tu jakieś zdjęcie z miasta Zakopane?
Zastanowiłem się, a tłumacz o mało nie oszalał ze zdenerwowania: Zakopane, Zakopane! Szturgał mnie nerwowo.
Zakopanego ekspozycja nie uwzględniała, powiedziałem zatem:
- Nie mamy.
- Niet? – upewnił się Breżniew.
- Nie – potwierdziłem.
- Wot, żałko – powiedział Breżniew. Eto krasiwyje miesto.
Po czym odwrócił się i nie wchodząc na teren ekspozycji udał się do swoich pomieszczeń.
Do dziś mam zdjęcia z tej ważnej rozmowy. Chłopaki z KAW-u fotografowali.
Andrzej Symonowicz