O kilku interesujących paniach

Przyszło mi do głowy napisać kilka słów o ciekawych paniach, z którymi los mnie niegdyś zetknął. Nie erotycznie. Towarzysko lub zawodowo.

W roku 1972 cała Polska śpiewała piosenkę „To był świat w zupełnie starym stylu”. Rozsławiła ją piękna blondynka Urszula Sipińska. Pani Urszuli nigdy nie poznałem, a jednak w pewien zabawny sposób połączył nas wspólny zawód. Oczywiście nie piosenkarza, ale architekta wnętrz, bo taka jest wyuczona profesja Urszuli Sipińskiej. Słynna gwiazda Opola i Sopotu kształciła się w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu i z powodzeniem realizowała później własne rozwiązania wnętrz użyteczności publicznej. W roku 1989 Urszula Sipińska zerwała ze sztuką estradową i wróciła do zawodu architekta.

A gdzie owo zetknięcie? Otóż jakoś tak na przełomie lat 80. i 90., dokładnie nie pamiętam, podjąłem się zaprojektowania wnętrz sporego, piętrowego domu handlowego w Koszalinie. Na dole wielki spożywczy „Sam”, na górze indywidualne stoiska firmowe. Duże i nowoczesne zadanie, z którego byłem dość dumny. Nawet wysłano mnie do Mediolanu na specjalistyczne targi, abym rozejrzał się w obowiązujących na świecie trendach. Liczyłem więc na to, że jakieś media zainteresują się moim obiektem i doczekam się pochwał. A tu guzik! Otóż w tym samym czasie podobny supersklep, także w Koszalinie, projektowała pani Urszula. Co gwiazda, to gwiazda. Oczywiście to jej realizację, a nie moją medialnie dopingowano. To zresztą świetna projektantka. A jeśli chodzi o mnie to i tak swoje zarobiłem, a dzięki opisanemu zbiegowi okoliczności mam dzisiaj okazję wspomnieć sławną piosenkarkę.

W latach siedemdziesiątych największą konkurentką Urszuli Sipińskiej była druga piękna blondynka - Maryla Rodowicz. I z nią także los mnie zetknął. Wprawdzie tylko raz, ale za to osobiście. Występowałem już w studenckim kabarecie i zaproszono mnie do wzięcia udziału w estradowej imprezie na terenie warszawskiego jacht klubu. Nad Wisłą. I tam w garderobie spotkałem Marylę Rodowicz. Oczywiście bosą, bo tak wówczas występowała. Nigdy więcej nie spotkaliśmy się, ale uważam panią Marylę za swoją prawie bliźniaczkę, bowiem urodziliśmy się w tym samym roku i w tym samym miesiącu. Tylko, że ja czwartego grudnia, a ona ósmego.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.