Nasz Czytelnik, Stanisław Dąbrowski, w minionym tygodniu jechał samochodem ulicą 3 Maja. Kiedy miał już za sobą Powiatowy Urząd Pracy i zbliżał się do skrzyżowania z ul. Lipperta zauważył, że z naprzeciwka nadjeżdża wysoka ciężarówka. Przeżył niemały szok, kiedy niespodziewnianie na masce jego samochodu wylądował konar strącony z drzewa przez ów samochód ciężarowy. Na szczęście gałąź nie była na tyle potężna, aby jej upadek spowodował groźne dla życia konsekwencje. Szyba w samochodzie wytrzymała uderzenie, pozostały jedynie drobne rysy na masce wozu. Pan Stanisław najadł się jednak strachu, nie mniej przerażona była jego córka, którą akurat wiózł z pracy do domu. Kiedy po doznanym szoku doszedł do siebie, w pierwszej chwili chciał gonić sprawcę - białą ciężarówkę. I chyba dobrze, że znikła mu z oczu, bo po chwili przyszła refleksja - cóż tam ciężarówka. Przecież nie ma tu zakazu wjazdu dla pojazdów tego typu, winne zajścia są raczej miejskie służby odpowiedzialne za utrzymanie zieleni.

- Trzeba coś z tymi gałęziami zrobić, bo jeszcze trochę i nie przejedzie tędy nawet rowerzysta - skarżył się potem „Kurkowi”. Faktycznie, konary drzew, które stoją przy tej ulicy zwieszają się w opisywanym miejscu wyjątkowo nisko (fot. 1).

O krok od katastrofy

POSZUKIWAWCZA PASJA

Przy okazji rozmowy z panem Stanisławem Dąbrowskim, okazało się, że interesuje się on historią naszego i sąsiedniego, kurpiowskiego regionu. Szczególnie tą niedawną, dotyczącą czasów przed- i tużpowojennych. Ma rozmaite ciekawe eksponaty wyszperane w starych szopach, na strychach, a nawet wydobyte spod ziemi. Jak powiedział „Kurkowi”, nie zbiera tego dla siebie, ale dla potomnych. Po odrestaurowaniu i ewentualnych naprawach, przekazuje te przedmioty naszemu Muzeum Mazurskiemu. Ostatnio przydźwigał do tej placówki ciekawą zabytkową tablicę z nazwą producenta. Taką, jaką po dziś dzień umieszcza się na markowych wyrobach różnego rodzaju, np. na samochodach, pralkach, bądź telewizorach. Tyle że „tabliczka” pana Stanisława waży dobrych kilka kilogramów, bo jest wykonana z litego mosiądzu i ma wymiary 24 x 36 cm, przy ponadcentymetrowej grubości. Pochodzi z wagonu kolejowego (fot. 2).

ARCYCIEKAWY ZAKĄTEK

W rozwidleniu między szlakiem kolejowymi prowadzącym na Olsztyn, a torami wiodącymi na Wielbark i Nidzicę znajduje się ciekawy miejski zakątek. Przy dziś już nieczynnej linii wielbarskiej stoi tam wieża ciśnień zbudowana niegdyś na potrzeby kolei parowej. Zachowała się w zaskakująco dobrym stanie, ale tkwi ukryta w cieniu wielkiego drzewa, więc nie wszyscy mieszkańcy naszego miasta wiedzą o jej istnieniu.

A jest to piękna konstrukcja (fot. 3). Od strony południowej widać efektowne wejście, nad nim dobrze zachowany wodowskaz, choć nie ma strzałki, która pokazywała aktualny stan napełnienia zbiornika wodą. Tuż obok wieży znajduje się nie mniej interesująca maszyneria, tzw. kolejowa obrotnica (fot. 4). To ciągle jeszcze sprawne urządzenie stanowi ciekawy zabytek techniczny, warty obejrzenia. Nasze miasto stanowiło niegdyś ważny węzeł kolejowy, przez który kursowało wiele pociągów, m. in. relacji Nidzica - Olsztyn i właśnie na stacji Szczytno następowała zmiana ich kierunku. Do tego potrzebne było właśnie to urządzenie obracające o 180o parową lokomotywę.

Za obrotnicą wznosi się parowozownia, oczywiście już bez owych stalowych buchających

parą smoków. Z kolei między nią a wieżą ciśnień i to nie na torach, ale gołej ziemi stał zielony wagon, wykorzystywany przez zatrudnionych tu kolejarzy jako magazynek. Stał tam od niepamiętnych czasów (może od wojny - kto to wie?) i z czasem coraz bardziej pogrążał się w gruncie, aż zapadł się ponad koła. Wówczas pan Stanisław już spod ziemi wydostał ową mosiężną tabliczkę z nazwą producenta. Fabryka Hipolita Cegielskiego zaczęła produkować wagony towarowe w 1921 r., osobowe w 1928 r. Ów szczycieński egzemplarz musiał zatem pochodzić z początków produkcji i gdyby ostał się do dzisiaj, stanowiłby zapewne cenny zabytek. Warto jednak podkreślić to, że kolej, w odróżnieniu od miasta, potrafiła zadbać o swoją wieżę ciśnień. Nie zmarniała ona tak jak miejska, którą dopiero teraz, prywatne ręce przekształcają w jakąś dziwną budowlaną hybrydę.

PARADOKS POZORNY

- Cóż to się w naszym mieście nie wyrabia - dziwą się nasi Czytelnicy, mając na myśli remont ul. 1 Maja. W kilku punktach miasta stoją tablice, wskazujące jak dostać się do niektórych odcinków tej wyłączonej z ruchu kołowego ulicy (fot. 5), na której roboty nabierają potężnego rozmachu.

Widać tam gigantyczne rury instalacji ściekowej, kolosalne już nie studzienki, a studnie kanalizacyjne, a wszystko to, nim położy się asfalt musi być umieszczone głęboko pod ziemią. Słowem, roboty huk.

Prace te spowodowały też zmiany organizacji ruchu, m. in. na ul. Żeromskiego. Przed skrzyżowaniem z ul. 1 Maja po obu jej stronach, tak od strony gmachu PZU, jak i targowiska stoją niebieskie znaki z ogrągłymi tarczami i pionową strzałką. Niektórzy kierowcy sądzą, że znaki te oprócz nakazanego kierunku jazdy (na wprost) oznaczają także drogę jednokierunkową i kpią sobie z takiego oznakowania, uważając je za błędne. Tymczasem znaki ustawione są prawidłowo. Biała pionowa strzałka na na okrągłej niebieskiej tarczy (fot. 6) należy do znaków nakazu, który wskazuje jedyny możliwy kierunek ruchu - na wprost. Nie oznacza jednak w żadnym wypadku ulicy jednokierunkowej. Tę wskazuje inny znak informacyjny, także z pionową strzałką i także na błękitnej tarczy, ale o kształcie prostokątnym (fot. 7). Jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. białe strzałki na błękitnym, okrągłym tle oznaczały jazdę na wprost i jednocześnie ulicę jednokierunkową. Stąd zapewne tyle błędów, zwłaszcza wśród kierowców starszego pokolenia, w ocenie nowo wprowadzonego oznakowania na ulicach Żeromskiego i Wyspiańskiego.

NIEZWYKŁY GRZYB W NIEZWYKŁYM MIEJSCU

Znany sołtys wsi Olszyny Zygmunt Rząp, nie ruszając się z domu, dokonał niezwykłego odkrycia. Otóż na znajdującej się w jego zbiorach drewnianej rzeźbie pojawił się grzyb. Co ciekawe, okaz nie przypomina popularnej huby, która jak wiemy lubi porastać pnie martwych drzew. Wygląda jak normalny naziemny grzyb, ma bowiem pod spodem kapelusza zwykłe blaszki, co czyni znalezisko jeszcze dziwniejszym (fot.8).

Pan Zygmunt, choć do strachliwych nie należy, zapowiedział nam jednak, że na skosztowanie grzybka raczej się nie zdecyduje.