Daniel Passent, w komentarzu do jednego z własnych felietonów z lat siedemdziesiątych, tak pisze o owych latach: Polska to był jeden wielki komin - wszyscy palili, wszystko śmierdziało dymem carmenów i ekstra mocnych. Papieros był dobry na wszystko. Biedny człowiek, zapaliwszy sporta, czuł się dowartościowany, stawał się kimś. Awansowaliśmy społecznie od sportów i mazurów po carmeny i zefiry...
Mam książkowy zbiorek felietonów Passenta. Tekst o paleniu przypomniał mi tamte lata. Ja także wówczas paliłem, zresztą jak niemal wszyscy. Cały świat palił. Globalne szaleństwo! A jak to się zaczęło?
Zaczęło się od Krzysztofa Kolumba, czyli od odkrycia Ameryki w roku 1492. Jego marynarze przywozili do Europy znany tubylcom tytoń i zwijając jego liście palili coś w rodzaju prymitywnych cygar. Powszechnie uważano, że owo „zioło” posiada wartości lecznicze, a wiara ta przetrwała wieki. Mniej więcej sto lat po odkryciu nowego kontynentu, królowa Francji Katarzyna Medycejska powszechnie rozgłaszała, że palenie tytoniu uleczyło ją z uciążliwych migren. Takich sensacji odnotowano dość sporo.
Palono, jak już napisałem, cygara, a raczej dość cienkie cygaretki, ale także pakowano tytoń, na wzór indiański, do fajek.