W ostatnich dniach było głośno o premiach, które przyznało sobie prezydium sejmu. Sprawę ujawnił „Super Express”, w mediach przetoczyła się istna burza. Niemal ze wszystkich stron padały głosy oburzenia na to, jak władza, nawołując obywateli do zaciskania pasa, sama nie żałuje sobie sowitych pieniężnych nagród. Ktoś pewnie zapyta, jak sprawa premii wysokich urzędników ma się do naszego, powiatowego grajdołka. Otóż ma.
W ostatnich dniach było głośno o premiach, które przyznało sobie prezydium sejmu. Sprawę ujawnił „Super Express”, w mediach przetoczyła się istna burza. Niemal ze wszystkich stron padały głosy oburzenia na to, jak władza, nawołując obywateli do zaciskania pasa, sama nie żałuje sobie sowitych pieniężnych nagród.
Ktoś pewnie zapyta, jak sprawa premii wysokich urzędników ma się do naszego, powiatowego grajdołka. Otóż ma. Członkowie prezydium sejmu, po fali krytyki, głównie ze strony mediów, z grubej kasy w końcu zrezygnowali. Ba, sama marszałek Ewa Kopacz podziękowała dziennikarzom za wrażliwość i nagłośnienie tematu, podkreślając ich kontrolną funkcję wobec rządzących. Tymczasem w Szczytnie władza jest ślepa i głucha na głos opinii publicznej. O pazerności miejskich radnych, którzy ani myślą obniżyć swoje nieprzyzwoicie wysokie diety, „Kurek” pisał wielokrotnie, piętnując takie zachowanie. W komentarzach na naszej stronie internetowej mieszkańcy nie pozostawiali na rajcach suchej nitki, obdarzając ich epitetami, po usłyszeniu których każdy porządny człowiek oblałby się rumieńcem wstydu. I co? I nic, bo po szczycieńskich radnych wszystko spływa jak po kaczkach.
Wydaje się, że nasza klasa rządząca na szczeblu krajowym reprezentuje niski poziom. A jednak, ma jeszcze jakieś zahamowania, nawet jeśli są one wynikiem tylko i wyłącznie presji wywieranej przez media. Nasi samorządowcy takich zahamowań nie mają. Oni idą w zaparte. Wygląda na to, że choćbyśmy napisali nie wiem jak dużo artykułów piętnujących chciwość i pazerność miejskich radnych, ci i tak się nie zmienią. To, co pisze „Kurek” zapewne ich drażni i irytuje, ale żądza pieniądza jest silniejsza niż przestrzeganie standardów i zwykła przyzwoitość. Najwyraźniej mówią sobie: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Mam jednak dla nich złą wiadomość – będziemy do tematu wracać. Bo co do tego, że diety są zbyt wysokie, nikt nie ma wątpliwości. No, może z wyjątkiem radnych.
W całej tej dyskusji na temat wysokości diet zastanawiające jest milczenie burmistrz Danuty Górskiej. Konsekwentnie odmawia ona komentarzy tłumacząc, że to wewnętrzna sprawa radnych. Jako mieszkance miasta nie podoba mi się taka postawa. Od osoby pełniącej funkcję burmistrza oczekuję tego (być może jestem niepoprawną idealistką), że będzie ona dla nas może nie autorytetem moralnym (nie wymagajmy za wiele), ale głosem rozsądku. Kimś, kto wsłuchuje się w racje opinii publicznej, a nie milczy w imię utrzymania w kupie koalicyjnej trzódki. Nie wątpię w to, że gdyby pani burmistrz ową trzódkę upomniała po cichu, choćby na jednym z koalicyjnych obiadków, ta być może byłaby skłonna choćby do symbolicznej obniżki diet. Bo skoro presja medialna na radnych nie działa, to może zadziała pani burmistrz swoim autorytetem… Chyba że w wysokości diet nie widzi nic złego. Jeśli tak, to niech ma odwagę powiedzieć to publicznie. Wtedy przynajmniej sprawa będzie jasna.
Zawsze, ilekroć mowa o tej „dietowej” patologii drążącej nasz samorząd, przypominają mi się słowa prof. Andrzeja Zolla, które wypowiedział w rozmowie z „Kurkiem” w 2005 roku. Przytaczam je ku pamięci mieszkańców. Miejcie je na względzie, idąc do następnych wyborów samorządowych.
O tych, którzy w majestacie prawa przyznają sobie nieprzyzwoicie wysokie diety, prof. Zoll powiedział: Takie osoby nie powinny zasiadać w radach. Apeluję do obywateli: samorząd terytorialny tworzycie wy, i wy dokonujecie wyboru jego organu. Jeśli wiecie, że ktoś jest nieuczciwy, bierze pod siebie, to proszę go nie wybierać. Prosta recepta.
Ewa Kułakowska