DWA DNI AMORKA

W poprzednim numerze „KM” pisaliśmy o małych, figlarnych stworkach, które bądź to pojawiły się, lub wkrótce pojawią w mieście. Między innymi o amorku znad mola, który nim „Kurek” dotarł do Czytelników już się tam pojawił. Tyle że nie jak zapowiadaliśmy uczepiony do jednej z latarń, ale na daszku.

O zachowaniu ludzkim

Po prostu kierownictwo MOS-u placówki, która opiekuje się miejskim molo doszła do wniosku, że tam Pofajdok-amorek będzie bezpieczniejszy przed zakusami wandali, czy jakichś złodziei. Cóż, nie minęły dwa dni, a amorek znikł i to razem z czubkiem zwieńczającym daszek mola - fot. 1. Na zdjęciu Krzysztof Mańkowski, szef MOS-u, pokazuje miejsce, gdzie figurka była umocowana. Teraz uwaga Czytelnicy - rzeźba znikła w nocy z 30 na 31 maja (niedziela/poniedziałek).

- Może są świadkowie kradzieży, którzy mogliby dopomóc w odzyskaniu stworka-amorka - wyraża nadzieję Krzysztof Mańkowski.

ŚREDNIOWIECZNE METODY

Taki czyn, jak opisany wyżej, jest dla normalnego człowieka niezrozumiały, a do tego budzi chęć ukarania sprawcy, aby więcej coś takiego się nie powtórzyło. W poprzednim numerze pisaliśmy o znaku drogowym z ul. Władysława IV, który powyginał jakiś wandal. Postulowaliśmy wtedy, że gdyby udało się pochwycić sprawcę, należałoby mu nakazać naprawić znak na własny koszt, a dodatkowo... wybatożyć. Zbulwersowało to część naszych Czytelników, no bo jak to tak, domagamy się cielesnych kar rodem ze średniowiecza?

Z tą karą, to nie było tak do końca na poważnie, dlatego też i użyliśmy archaicznego określenia „wybatożyć”, ale z drugiej strony... Kiedy widzi się owoce bezmyślnej wandalskiej roboty - powyginane znaki, czy urwany daszek mola wraz z amorkiem, cisną się na usta przekleństwa i rodzi się chęć wytarmoszenia sprawcy. Zwłaszcza, gdy nie ochłonąwszy po opisanych wyżej wydarzeniach, już spotykamy się z kolejnym aktem wandalizmu.

USZCZYPANE DESECZKI

Jakiś kolejny dureń pouszczypywał deseczki tworzące oparcia parkowych ławek - fot. 2. Na fotografii widzimy tylko jedną ławeczkę, ale podobnie uszkodzonych jest więcej - dwie stojące na tyłach marketu „Biedronka” i kolejne w głębi parku, przy tzw. gabionie. O fakcie tym zaalarmował nas stały Czytelnik Tadeusz Bogusz.

- Takim wandalom odrąbywałbym ręce – mówił w złości. A trzeba dodać, że w słowach tych nie był odosobniony. Kiedy bowiem pojawiliśmy się na miejscu, aby wykonać zdjęcia, przygodni spacerowicze na widok zniszczeń postulowali jeszcze surowsze kary - powyrywanie nóg z wiadomej części ciała, wobec czego nasze „wybatożenie” byłoby tylko pieszczotą.

NA ODSIECZ JEŻYKOWI

 

Na szczęście nie jest tak, że na tym świecie są tylko wandale, którzy potrafią czynić jedynie same zniszczenia i nic więcej ponadto. Są też i inni. Ci nie niszczą, a budują, albo nie oglądając się na pozostałych spieszą na ratunek. Nie tylko ludziom, ale także zwierzakom.

- Przy ulicy 1 Maja, przed rondem na drogę wszedł jeż - informuje nas Czytelnik Jakub Dobrzyński. Pędzące samochody zepchnęły go na skraj drogi, tuż pod krawężnik. Biedak nastroszył igły i trzęsąc się czekał na cud. Na szczęście długo nie musiał czekać, bo zlitował się nad nim kierowca z czerwonego vw, który wziął jeżyka na szufelkę i przeniósł na zbawczy trawnik - fot. 3. Autorem zdjęcia jest pan Jakub, kim jest zaś ów mężczyzna, nie wiemy, ale zasługuje na pochwałę.

BOCKI Z GROMU

W Gromie boćków jest sporo. Kiedyś przed laty „Kurek” interweniował w sprawie krzywego, grożącego obaleniem słupa, na którym urzędowała bociania rodzinka.

 

Dziś słup wyprostowany służy kolejnym ptasim pokoleniom. W gnieździe widać młode, akurat w chwili karmienia - fot. 4.

Niestety, nie wszystkim boćkom w Gromie powodzi się tak dobrze.

WOŁANIE O PODEST

W pobliżu stacji kolejowej, na słupie energetycznym jakaś parka boćków od kilkunastu dni usiłuje założyć gniazdo. Jak dowiadujemy się z relacji państwa Lucyny i Piotra Turowskich, doszło tutaj nawet do małych przepychanek. Na początku kręciły się bowiem tu aż trzy ptaki, ale ostatnio są już tylko dwa i od czasu do czasu znoszą patyki na budowę bocianiego domu - fot. 5.

 

Na zdjęciu widzimy Lucynę i Piotra, w głębi słup, na którym powstaje gniazdo (czerwony otok). Nasi rozmówcy dzwonili do oddziału koncernu „Energa” w Olsztynie w sprawie założenia specjalnej platformy na słupie, aby boćki nie budowały gniazda wprost na drutach. Pracownicy i owszem przyjechali, popatrzyli, a na koniec stwierdzili, że jest to robota dla placówki w Szczytnie. No i na tym sprawa się skończyła, bo nikt z miasta jak dotąd nie przyjechał. „Kurek” skontaktował się zatem z Aliną Geniusz-Siuchnińską, rzeczniczką prasową Energa- Operator S.A. Cóż, dowiedzieliśmy się tyle, że platformę może „Energa” założyć dopiero po odlocie bociana, czyli we wrześniu. Na wcześniejszą ingerencję w budowę gniazda nie pozwala bowiem prawo chroniące ptaki w okresie lęgowym. Tak brzmią przepisy, które mają być niby korzystne dla boćków. Przy okazji należy jednak uspokoić Czytelników. Jeśli gniazdo powstaje dopiero teraz, znaczy to, że buduje je niedoświadczony bociek, więc w tym roku i tak już nie będzie miał młodych, którym zagrażałoby bliskie sąsiedztwo przewodów elektrycznych.

WARA Z TRANSFORMATORA

Okrutny los spotkał inne gromskie bociany, które założyły gniazdo na słupie energetycznym wyposażonym w stację transformatorową. Jak informują nas miejscowi, pracownicy koncernu „Energa” całkiem niedawno zrzucili je na ziemię.

 

Teraz bezdomne ptaki wałęsają się po wsi, a właściwe po dachach tamtejszych domostw. Wcześniej widziano je na kościele, a ostatnio budują gniazdo na posesji nr 10 - fot. 6. Młodych, podobnie jak w przypadku boćków z okolic stacji kolejowej, w tym roku ptak ten nie doczeka. Niestety, na słupach z transformatorami gniazda nie mogą być tolerowane - tak mówią przepisy, choć dopuszczają pewne odstępstwa. Jak informuje nas Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik prasowy „Energa-Operator”, aby rozstrzygnąć, czy gniazdo w Gromie powinno być zdjęte, należałoby rozpoznać sytuację na miejscu (m. in. chodzi o typ transformatora).