W osiemnastym wieku Jędrzej Kitowicz w swoim dziele „OPIS OBYCZAJÓW” charakteryzował sposób bycia Polaków, poddanych Augusta Trzeciego. Także podczas biesiadowania, w rozdziale o zachowaniu przy stole.

O zachowaniu przy stoliku, czyli w knajpie

Współcześnie zamierzam odnieść się do własnych wspomnień związanych z biesiadowaniem garmażeryjnym, czyli do zapamiętanych mniej lub bardziej zabawnych incydentów knajpowo-kawiarnianych. A zainspirowały mnie modne ostatnio nagrania restauracyjnych bywalców. Tych o znanych w polityce nazwiskach. W owej popularnej taśmotece najbardziej fascynujący dla przeciętnego słuchacza jest zestaw wulgaryzmów, jakim posługują się gwiazdy politycznego teatru. Tymczasem dla mnie taki knajacki język jest czymś oczywistym, choć paskudnym. Niestety powszechnie istnieje „w przyrodzie”.

Wiele lat temu, kiedy dopiero poznawałem Szczytno, wybraliśmy się z żoną do restauracji „Zacisze”. Siedzieliśmy w kątku prawie niewidoczni. Tymczasem w drugiej części sali rozpoczęła się biesiada kilkunastu eleganckich panów. Jakaś tam męska wódeczka. Bardzo prędko słowa na „k” i „ch”, wymawiane głośno i entuzjastycznie zagłuszyły delikatną, magnetofonową muzykę. Nie wytrzymałem i podszedłem do biesiadnego stołu. Zwróciłem panom uwagę, że jestem na sali z kobietą i nie życzę sobie takich monologów. Co się okazało? Wszyscy owi biesiadnicy to była elita tutejszych służb mundurowych. W randze oficerów. Dzisiaj wielu z nich znam i zaliczam do dobrych kolegów. Panowie zresztą natychmiast przeprosili żonę i mnie tłumacząc, iż nie byliśmy widoczni. Od tego momentu zaczęli posługiwać się zupełnie innym językiem. Ot, taka ciekawostka polonistyczno - socjologiczna.

Czterdzieści lat temu umówiłem się w Warszawie, w słynnym „Barze Pod Dwójką” (poniekąd trochę mordowni) przy placu Unii Lubelskiej z aktorką Ewą Dałkowską i Sławkiem Petelickim. Sławek, późniejszy generał - twórca i dowódca jednostki GROM - był moim kolegą z podwórka, a mieszkaliśmy dość niedaleko od wymienionego lokalu. Tu warto powiedzieć, że Sławek już jako licealista odznaczał się niezłym wyszkoleniem bojowym. Intensywnie trenował boks i judo, dysponował także niezwykłą siłą mięśni, wręcz niewiarygodną przy dość skromnej, choć wysportowanej sylwetce. Miał atoli pewną słabość. Uwielbiał nieco staroświecką elegancję. Zawsze nosił śnieżnobiałą koszulę i krawat. Do tego elegancka marynareczka z „ciuchów”. Taki „paniczykowaty” wygląd mógł każdego zmylić, ale nie miejscowych chłopaków. Ci doskonale wiedzieli, że Sławek, choć nie jest specjalnie rychliwy do bójki, to jeśli zostanie do niej sprowokowany, lepiej salwować się ucieczką. Czasem zdarzało mi się podejść ze Sławkiem do typowej budki z piwem na naszym Dolnym Mokotowie. Oczywiście z powodu pragnienia. Miejscowi menele natychmiast ustępowali „paniczykowi” miejsce w kolejce. Z szacunku!

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.