Jak to wynika z tytułu, w dzisiejszym felietonie zamierzam napisać kilka słów o edukacji. Temat na czasie, bo obok wojny w Ukrainie, braku węgla, pandemii oraz przygotowań do przyszłorocznych wyborów, jest to czołowy temat środków masowego przekazu.
Co do mediów, to zdecydowanie nie należę do namiętnych telewidzów i nie wpadłbym na pomysł pisania akurat o edukacji, gdyby nie przypadek. Otóż w jednym z tygodników ubawił mnie następujący, satyryczny obrazeczek. Mały szkrab, z poważną minką, siedzi przed komputerem. Nad malcem nachyla się tatuś i mówi: „najwyższy czas, żebyśmy ze sobą porozmawiali”. A na to syneczek: „a o czym ja mogę rozmawiać z człowiekiem, który spędził dzieciństwo zabawiając się gumową kaczuszką?”. Ten rysunkowy komentarz wydał mi się bardzo na czasie. Stąd dzisiejszy temat felietonu.
Początek edukacji młodego człowieka to, oczywiście, zabawki. Niegdyś bardzo dbano, aby były to przedmioty pobudzające wyobraźnię, a także zmuszające do wykazania się twórczą inicjatywą. Przede wszystkim produkowano klocki o różnych kształtach, inspirujące do układania z nich budowlanych obiektów. Popularne były także metalowe zestawy elementów do skręcenia z nich miniatur niektórych urządzeń typu koparka, albo dźwig portowy. Takie zestawy zawsze nosiły nazwę „mały inżynier”, albo „mały mechanik” i tym podobne.