W chwili, gdy roboty ziemne związane z budową alejki nad dużym jeziorem dotarły do progów posesji Marii Kolaczek, zaczęły się same kłopoty. Starsza kobieta nie ma dobrego dojazdu od strony ul. Pasymskiej, a przed furtką powstało spore rozlewisko, uniemożliwiające wyjście
z domu.
Maria Kolaczek, która mieszka w małym domku tuż nad brzegiem dużego jeziora jest przerażona sytuacją, jaka panuje wokół jej posesji. Mówi nam, że od czasu gdy się tu sprowadziła wraz z całą rodziną, tj. od 1962 r. nie pamięta, aby kiedykolwiek woda dotarła pod samą bramę. Choć ostatnio nieco opadła, to i tak pani Maria czuje się jakby mieszkała na wyspie odciętej od świata. Dawniej docierała do swojego domu drogą odchodzącą od ul. Pasymskiej, ale ta została zlikwidowana z chwilą, gdy pojawiła się za jej płotem wielka stacja paliwowa.
- Trudno, miasto miało prawo sprzedać swoje grunty, więc korzystałam z bardziej okrężnej trasy - mówi nam pani Maria. Wyjaśnia, że do centrum dostawała się drogą biegnącą przy działkach obok starej lenpolowskiej przepompowni. Niestety, także ten szlak został zamknięty, gdy alejkę podciągnięto pod jej domostwo.
Miasto co prawda wybudowało prowizoryczną drogę od strony sklepu meblowego, ale ta kończy się ślepo pod płotem i nie ma z niej wjazdu na posesję.
- Jak w takich warunkach mam opróżnić szambo, czy zakupić opał na zimę? – zastanawia się Maria Kolaczek, bo przecież nie przerzuci tego przez płot. Ale problemem jest nawet wyjście z domu. Pani Maria ma 72 lata, jest inwalidką i obecnie mieszka sama w dawnym rodzinnym domku. Wciąż jednak pracuje zawodowo i dwa razy w tygodniu musi iść do pracy. Tymczasem, gdy pod furtką pojawiła się woda, robotnicy pracujący przy alejce rzucili jakby z łaski kilka drewnianych palet, które miały niby pełnić rolę pomostu.
- Jak przejść po czymś takim, gdy chodzi się o lasce? – dziwi się pani Maria.
Skarży się też na fatalny stan nowo usypanej przez miasto drogi. Jej żwirowa nawierzchnia mocno rozmiękła od opadów, a odcinek od strony sklepu meblowego to istne grzęzawisko pocięte głębokimi koleinami, które wyżłobiły koła wielkich ciężarówek, dostarczających towar do pobliskich sklepów.
CIĄG NIEPOROZUMIEŃ
Miejscy urzędnicy mówią nam, że zrobili co do nich należy.
- Jest wykonana droga dojazdowa, a wyjście przed furtką będzie zrobione z chwilą wykonania w tym miejscu obu alejek, czyli pieszej oraz rowerowej – mówi Krystyna Lis z UM. Poza tym miasto tłumaczy, że nie układa się współpraca z zainteresowaną, która powinna przyjść do ratusza, aby wyłożyć swoje racje czy pretensje.
Chodzi m. in. też o to, że część przydomowego ogródka pani Marii leży na gruntach miejskich.
W związku z tym wspomnianą drogę dojazdową można by pociągnąć dalej, praktycznie pod progi domu, ale miasto, choć to jego teren, nie chce aż tak brutalnie ingerować. Wtedy zniszczeniu uległyby bowiem wszystkie ogródkowe uprawy. Poza tym właścicielka posesji musiałaby je zlikwidować na własny koszt.
Z kolei pani Maria mówi nam, że to nie ona, a urzędnicy powinni złożyć jej wizytę, bo wszystko najlepiej rozsądzić lub ustalić na miejscu. Za biurkiem, jej zdaniem, dogadywać się nie ma sensu. Dodaje też, że tyle co mogła usunęła lub ścięła z tej części ogródka, która leży na gruntach miejskich.
- Jednak korzeni sama wykarczować nie zdołam – skarży się „Kurkowi” i oddaje, że pomoc UM byłaby niezbędna.
Obecnie trwa impas, strony mnie mogą dojść do porozumienia, choć wystarczyłaby naszym zdaniem zwykła ludzka rozmowa i byłoby po kłopotach.
Marek J.Plitt/fot. M.J.Plitt