UKŁADY I KASA

Najpierw kasa Misiu!

To powiedzonko przypisywane byłemu trenerowi kadry narodowej w piłce nożnej Januszowi Wójcikowi zaczyna funkcjonować w naszym mieście. Sprawa dotyczy dotacji z budżetu miasta na realizację zadań z zakresu kultury fizycznej, a konkretnie szkolenia dzieci i młodzieży. Chciałbym wiedzieć, na jakiej podstawie jedni dostają kolejną szansę (pieniądze, i to duże) mimo że od lat osiągają kiepskie rezultaty, a drudzy mający dobre wyniki dostają ochłapy. Mam na ten temat swoje zdanie i chciałbym się nim podzielić z czytelnikami "Kurka Mazurskiego".

Długo wahałem się czy mam prawo i czy warto zabrać głos w tej sprawie. Po namyśle doszedłem do wniosku, że milczenie byłoby po prostu tchórzostwem. Moja dotychczasowa działalność sportowa, którą w skrócie postaram się państwu przedstawić, daje mi nie tylko prawo, ale nakłada na mnie wręcz obowiązek wypowiedzi w tej materii.

(Opinie...; Co mnie boli...)

O sobie

Nazywam się Tadeusz Dymerski. Jestem rodowitym szczytnianinem. Czynne uprawianie sportu, a konkretnie judo rozpocząłem w 1963 roku w "Podchorążaku" Szczytno. W roku 1975, po ukończeniu Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Gdańsku-Oliwie i uzyskaniu dyplomu trenera II klasy judo podjąłem pracę trenerską, wtedy była to już "Gwardia" Szczytno. W ciągu blisko 30-letniej mojej pracy szkoleniowca i wychowawcy w jednym tylko klubie, chociaż zmienił on nazwę, przez sekcję judo przewinęło się kilka tysięcy dzieci i młodzieży ze Szczytna i okolic. Zawodniczki i zawodnicy, których trenowałem zdobyli 25 medali Mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych oraz 200 medali mistrzostw wojewódzkich, makroregionu i resortu. Mój wychowanek Waldemar Bączek w roku 1986 uczestniczył w Mistrzostwach Świata judo w Rzymie, a zawodniczka Dorota Kondratiuk w roku 1999 w Pradze zdobyła tytuł Mistrzyni Europy Policji. Zaznaczam, że te medale zdobywała głównie młodzież, która się urodziła i wychowała w Szczytnie. Od pięciu lat jestem trenerem kadry kobiet i mężczyzn Policji Polskiej.

Nasza sekcja

Aktualnie w sekcji trenuje około 30 osób. W ciągu roku przewija się przez nią ponad 100 osób. Te liczby są płynne ponieważ w grupach naborowych dzieci często rezygnują lub przechodzą do innych sekcji. Zajęcia prowadzimy w dwóch grupach. Grupa początkująca ma treningi 3 razy w tygodniu, a grupa zaawansowana 5-6 razy, często prowadzimy treningi indywidualne. Kadrę szkoleniową stanowią Tadeusz i Michał Dymerscy. Kierownikiem sekcji jest Jarosław Horoszkiewicz, człowiek bez którego pomocy prawdopodobnie byśmy musieli zawiesić swoją działalność. Ja od dłuższego czasu nie pobieram wynagrodzenia za pracę w klubie, drugi trener otrzymuje około 200 zł, o ile są pieniądze. Obecnie nasz zawodnik Krzysztof Woźniak, medalista Mistrzostw Polski juniorów młodszych jest członkiem kadry narodowej i kandydatem do wyjazdu na Mistrzostwa Europy juniorów w judo.

Kolesie do kasy

Nasza sekcja wystąpiła do Urzędu Miejskiego z wnioskiem o przyznanie niezbyt wygórowanej kwoty 8 tys. złotych, a dostaliśmy tylko 4,5 tys. złotych, to pozwoli nam funkcjonować pół roku. Mamy jeszcze składki, ale zbierane są one na zasadzie "co łaska" i nikt z sekcji za niepłacenie składek nie został wydalony. Pomagają nam również niektórzy rodzice, w krytycznych sytuacjach sięgam do swojej kieszeni.

Za to inne sekcje nie mające większych sukcesów dostały po kilka lub nawet kilkanaście razy więcej niż my. Jak pokazują doświadczenia poprzednich lat znaczna część tych kwot zostanie przeznaczona na pensje trenerskie. Chciałbym się mylić.

Zauważyłem, że obok starych wyjadaczy, którzy żyją i to dobrze ze sportu, wyrastają już nowi, ich uczniowie. Jest to grupka kolesiów, którzy świadczą sobie różne przysługi, nagradzają się i uaktywniają kiedy jest kasa. Najgorsze w tym jest to, że ci ludzie, żeby napchać sobie kieszenie podpierają się argumentem, że wszystko to czynią dla dobra dzieci i młodzieży. Już tak się zakłamali, że uwierzyli w swoją "misję". W Szczytnie stało się regułą łączenie stanowisk i funkcji. Nie wiem jak oni to robią.

Nie wszystko można kupić

Zawsze starałem się być głównie trenerem, a wtedy gdy odnosiłem największe sukcesy trenerskie wszystko, pracę zawodową i życie osobiste podporządkowałem judo (inna sprawa czy było warto aż tak się zatracać, nic nie ma za darmo i swoje musiałem zapłacić). Nie wiem jak można pracować stawiając na przeciętność. Moje aspiracje nie skończyły się na imprezach powiatowych, wojewódzkich czy nawet ogólnopolskich i to samo wszczepiałem swoim zawodniczkom i zawodnikom. Inwestowałem w dzieci i młodzież, a nie w samochody, domy i inne dobra materialne i tego akurat nie żałuję. Bo medale są ważne, ale ważniejsze dla mnie są więzy, które nas łączą, jestem zapraszany na śluby swoich wychowanków, nawzajem się odwiedzamy, oni pamiętają o mnie, ja o nich. Niedawno odwiedził mnie mój były zawodnik Marek Lech, który mieszka w Stanach Zjednoczonych i podarował mi swoje medale złoty i brązowy z Mistrzostw Polski stwierdzając, że tu w Szczytnie, w klubie jest ich miejsce. I tego wszystkiego ci ludzie, którzy myślą tylko o pieniądzach mogą mi zazdrościć, bo tego nie można kupić.

Najpierw wyniki Misiu!

Dla małej grupki "trzymającej kasę", ale bardzo zwartej i wpływowej zmieniłbym powiedzonko znanego trenera, najpierw wyniki Misiu, a później kasa.

Kilka lat temu w Szczytnie była podobna sytuacja do tej, którą mamy obecnie. Później się okazało, że zmarnowano pokaźne środki, które były przeznaczone na sport i szkolenie młodzieży. Na uwagę zasługuje fakt, że człowiek, który wtedy "kierował" pewnym klubem teraz najgłośniej się buntuje przeciwko aktualnemu podziałowi budżetu. Proszę mnie zrozumieć, to nie jest tak, że ci co dostali więcej pieniędzy są źli, a ci co ich nie dostali albo dostali mało są dobrzy. To nie jest takie proste. Jest tylko jeden podział: uczciwi i zaangażowani szkoleniowcy oraz ludzie nieuczciwi.

Trudnej sytuacji finansowej klubów sportowych w Szczytnie nie dostrzega zupełnie Starostwo Powiatowe, które mimo dużych środków finansowych nie przekazuje żadnego dofinansowania na szkolenia sportowe w klubach, ograniczając się jedynie do organizacji imprez sportowych. Może czas to zmienić.

Chwalebne wzory

Na szczęście istnieje również już duża grupa ludzi, którzy nie oglądają się na zapłatę, z zaangażowaniem podchodzą do pracy z dziećmi i młodzieżą. Przepraszam z góry, że ograniczę się tylko do mojego klubu.

Z podziwem obserwuję pracę moich młodych kolegów trenerów lekkoatletyki Danuty i Ireneusza Bukowieckich, którzy osiągają duże sukcesy. Myślę, że już niedługo dużo dobrego usłyszymy o prężnie działającej sekcji pływackiej, prowadzonej przez Sławomira Szczerbala i grupie młodzieży siatkarskiej prowadzonej przez Rafała Zawalniaka. Pracują głównie z dziećmi i młodzieżą ze Szczytna.

Nie mogę nie wspomnieć Piotra Zembrzuskiego, trenera karate, którego zawodnik już teraz przygotowuje się do Mistrzostw Europy w karate, a który przez pewien czas był moim zawodnikiem.

Nieprzyjemna woń

Celem mojej wypowiedzi nie była chęć napiętnowania kogokolwiek i dlatego nie operuję nazwiskami (a korciło, korciło). Chodziło mi o ukazanie mechanizmów działania pewnych grup, po których to zabiegach zostaje nieprzyjemny smród, właśnie taki jak teraz dochodzący z "perfumerii" w Lemanach, który mi towarzyszy przy pisaniu tego artykułu (że też nie ma na to rady). I znów układy, i kasa. Dość, czas kończyć, jeszcze tylko jedno zdanie. Paradoksem jest, że największe sukcesy w Szczytnie osiągają sekcje, które dysponują małymi dotacjami, co myślę będzie zachętą do rzetelnej pracy dla młodych trenerów i nauczycieli wychowania fizycznego.

Tadeusz Dymerski

PS.

Pozdrawiam odważnego trenera Mirosława Kowalskiego, którego chętnie poznam.

CO MNIE BOLI

Rankiem w Wielką Sobotę, o godz. 6.20, na oddziale wewnętrznym szczycieńskiego szpitala zmarł nasz brat i szwagier. Tragedia dla rodziny ogromna, tym większa że nie danym nam było towarzyszyć mu w ostatnich chwilach, a bardzo tego potrzebował.

W szpitalu przebywał przez tydzień, konając na nowotwór z wieloma przerzutami. Leżał w izolatce, więc nie przeszkadzając nikomu, rodzina nieustannie, na zmiany przy nim czuwała i nikomu to nie przeszkadzało. Jednego dnia, gdy brat już bardzo źle się w nocy poczuł, jedna z lekarek nawet zadzwoniła do naszej mamy, by ta przyjechała. Często odzyskiwał przytomność, rozmawiał z nami, snuł jeszcze wiele planów na przyszłość, dla których chciał jeszcze żyć. Wszyscy zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że to jego ostatnie chwile. On też, ale w naszej obecności było mu łatwiej. Przyjechaliśmy aż z Poznania, by go wspomóc i pożegnać.

Nie wszystkie jednak lekarki, pracujące na oddziale, wykazywały się taką samą wyrozumiałością i humanitaryzmem. W feralną noc ok. godz. 23.00 dyżurująca wówczas dr Małgorzata G. wyprosiła nas z izolatki, zabraniając czuwać przy bracie. Mimo wielu próśb i błagań wręcz, nie pozwoliła do niego wrócić. I wtedy właśnie, kilka godzin później, o godz. 6.20 nasz brat zmarł. Odszedł samotnie, choć niejednokrotnie powtarzał nam, że nic nie jest tak potrzebne w rozpaczy jak drugi człowiek. Pragnął naszej obecności, a my wciąż przy nim byliśmy. I jemu, i nam było jakby nieco łatwiej, lżej, jeśli w obliczu śmierci w ogóle to możliwe. Doktor G. uniemożliwiła nam niesienie bratu tej ulgi.

I to zrodziło w nas żal, ale to nie wszystko. Bo kiedy, ogarnięci tym żalem, pytaliśmy dlaczego nie pozwoliła nam pożegnać umierającego brata, przeprowadzić go na "drugą stronę", zaproponowała, że szpital... wykona sekcję zwłok! A my nie podważaliśmy przyczyny śmierci, jedynie okoliczności, tę samotność, której nasz brat tak strasznie się bał w chwili śmierci, a którą pani doktor Małgorzata G. Mu zapewniła. To żal nie do lekarza, lecz do człowieka, że nie w pełni nim jest. A jak można być dobrym lekarzem, nie mając szacunku i zrozumienia dla człowieka?

Elżbieta Bronicka (siostra)

Marek Bronicki (szwagier zmarłego

Od redakcji

O ustosunkowanie się do powyższych zarzutów poprosiliśmy lekarza internistę, której uwagi dotyczą. W międzyczasie jednak dyrektor szpitala wewnętrznym zarządzeniem zakazał pracownikom udzielania jakichkolwiek informacji dla prasy, do czego uprawniony jest wyłącznie on sam. Długi weekend uniemożliwił kontakt z dyrektorem, w związku z czym wyjaśnienia lekarza, jeśli uzyskają akceptację dyrektora szpitala, opublikujemy w następnym numerze.

2004.05.05