Druga część wspomnień pielęgniarek, które pracowały wraz ze Zbigniewem Sobieszczańskim w szczycieńskim szpitalu.
TANIEC Z DOKTOREM
Wraz z utworzeniem ZOZ-ów w 1974 roku w szczycieńskiej służbie zdrowia zapanowały nowe porządki. Bezpartyjny Zbigniew Sobieszczański, mimo wysokich kwalifikacji oraz długoletniego doświadczenia nie został ich dyrektorem. Wciąż jednak kierował szpitalem. Pracujące wraz z doktorem pielęgniarki dobrze wspominają te czasy.
- Od tamtej pory miałyśmy go tylko dla siebie, i to nie tylko w szpitalu, ale poza nim. Doktor uczestniczył w naszym życiu rodzinnym, interesował się naszymi problemami - mówi Barbara Brzózy.
Zbigniew Sobieszczański nie pasował do siermiężnych czasów PRL-u. Jego maniery, szacunek do podwładnych, zasady - to wszystko wyróżniało go na tle innych. Nigdy jednak nie stwarzał dystansu pomiędzy sobą a innymi ludźmi ze swojego najbliższego otoczenia. Słynął z otwartości i troski, nie tylko wobec pacjentów, ale też współpracowników. Lubił otaczać się młodymi osobami. Wraz z personelem szpitala jeździł często na wycieczki. Doktor miał dobry aparat fotograficzny i podczas wypadów robił mnóstwo zdjęć. Rzadko kiedy sam do nich pozował. Do dziś w archiwach jego współpracowniczek można znaleźć sporo fotografii autorstwa doktora. Podczas wycieczek ich uczestnicy brali udział także w imprezach tanecznych. Zbigniew Sobieszczański chętnie zapraszał na parkiet towarzyszące mu pielęgniarki. Młodsze nierzadko wprawiało to w zakłopotanie, mimo że taniec z samym dyrektorem odbierały jako prawdziwy zaszczyt.
- Miał przedwojenny styl tańczenia, nieznany młodym dziewczynom. Dlatego trochę się bały i peszyły, gdy prosił je do tańca, bo nie umiały dotrzymać mu kroku - wspomina Grażyna Archacka, pracująca w szczycieńskim szpitalu od 1980 roku. Nierzadko w związku z tym dochodziło do zabawnych sytuacji.
- Podczas pobytu w Krakowie odwiedziliśmy jeden z tamtejszych lokali z dansingiem. Kelner akurat podał nam golonkę, ale jakoś nikt nie kwapił się do jedzenia. W pewnym momencie dyrektor zaproponował, żebyśmy potańczyli. Wtedy dziewczyny od razu rzuciły się na jedzenie - opowiada ze śmiechem Barbara Brzózy.
Sposób bycia doktora robił na wszystkich jego podwładnych duże wrażenie.
- To był prawdziwy przedwojenny dżentelmen, chyba ostatni w naszym środowisku - mówi Grażyna Archacka.
ZNAWCA PRZEBOJÓW ABBY
Zbigniew Sobieszczański wykładał także w Medycznym Studium Pielęgniarskim przy szczycieńskim ogólniaku, przygotowując do zawodu przyszłe pielęgniarki. Prowadził zajęcia z anatomii i fizjologii człowieka. Uczennice za nim przepadały.
- Był wymagający, ale tłumaczył wszystko bardzo dobrze. Miał talent pedagogiczny - wspominają absolwentki studium Barbara Olbryś i Bożenna Długokęcka.
Pewnego razu uczennice urządziły konkurs, w którym to one zadawały pytania swoim nauczycielom. Zbigniew Sobieszczański musiał wymienić największe przeboje ABBY. Przyszłe pielęgniarki nie spodziewały się, że doktor i tym razem je zaskoczy.
- Ku naszemu zdziwieniu sypał tytułami jak z rękawa. Nie mogłyśmy w to uwierzyć - opowiadają wychowanki doktora.
Barbara Brzózy podkreśla z kolei, że Zbigniewa Sobieszczańskiego cechowała niespotykana wszechstronność.
- Był autorytetem nie tylko w sprawach medycznych. Świetnie znał się m.in. na ubiorze oraz na kuchni. Z dużą swobodą posługiwał się cytatami z Pisma Świętego. Widać było, że nie miało dla niego tajemnic.
Doktorowi dawało wielką satysfakcję sprawianie przyjemności innym ludziom. Przynosił do szpitala czereśnie ze swojego ogródka, a wracając z narad w Olsztynie kupował ciasta z Horteksu, które były wtedy prawdziwym rarytasem.
- Wyróżniał się wielką hojnością. Pamiętam, że któregoś razu pracowaliśmy na sali operacyjnej w strasznym upale. Nagle doktor gdzieś przepadł. Po chwili wrócił, niosąc nam lody - opowiada Apolonia Jankowska, oddziałowa bloku operacyjnego, która wielokrotnie asystowała Zbigniewowi Sobieszczańskiemu jako instrumentariuszka.
OSTATNI SYLWESTER
Pielęgniarki z chirurgii szczególnie zapamiętały noc sylwestrową spędzoną wraz z doktorem w jego domu. Było to na rok przed śmiercią ich szefa.
- Zaprosił wszystkich, kto tylko miał ochotę przyjść - mówi Barbara Brzózy.
Do imprezy bardzo starannie się przygotował. Gościom nie zabrakło niczego. Do tego jeszcze doktor z finezją i smakiem nakrył do stołu. Pielęgniarki, które rok 1981 przywitały wraz z nim nie żałowały, że nie wybrały wówczas hucznych zabaw.
- Wracałyśmy z tamtego sylwestra autentycznie szczęśliwe - mówią.
Nie przypuszczały wtedy, że będzie to ich ostatnie powitanie nowego roku z doktorem.
Ewa Kułakowska
(cdn.)
2007.01.31