Kolejna część wspomnień przesiedleńca z Lubelszczyzny, który po wojnie osiadł w gminie Jedwabno.
Co do zabudowań, to istna Ameryka! Sam budynek mieszkalny, to prawie dwór naszego przedwojennego dziedzica. Jeden raz wewnątrz u dziedzica byłem, gdy wnosiliśmy nową szafę gdańską do salonu. Musiałem umyć ręce i nogi w strudze, żeby nie zabrudzić dywanów gnojem. Mój były dziedzic pochodził z bogatej rodziny ziemiańskiej. Tuż po wojnie reforma rolna odebrała mu cały majątek. W czasie Polski Ludowej powstało tam wielkie Państwowe Gospodarstwo Rolne. Dziedzic, czyli ten u którego byłem parobkiem, wyjechał za granicę i tam się prawdopodobnie dorobił. W 1992 roku jeden z jego synów gościł na wczasach na Mazurach, właśnie nad jeziorem, do którego dochodzą moje łąki. Spotkałem go wracającego z plaży. Poznałem dziedzica, on mnie nie, bo wówczas oni nie zwracali uwagi na plebs! Ucieszył się ze spotkania, gościłem go wraz z jego rodziną u siebie!
Mój budynek do dziś cieszy oko, jest piętrowy z użytkowym poddaszem, podpiwniczony z zewnętrzną klatką schodową. Funkcja mieszkalna budynku zlokalizowana została na trzech kondygnacjach: parterze, piętrze i poddaszu. W budynku jest sześć sypialni, kuchnia i salon na parterze. Trzy oddzielne łazienki i WC na każdej kondygnacji.
W łazienkach są natryski, umywalki i muszle ustępowe, przy czym jedna łazienka wyposażona jest w wannę. Na parterze wydzielona została jadalnia oraz aneks kuchenny. Ponadto Niemcy zaprojektowali WC z przedsionkiem przeznaczone dla pracujących, w którym jest miejsce na sprzęt porządkowy! Coś wspaniałego, nie trzeba ugnojonym wchodzić do mieszkania! Mury są z czerwonej cegły, a dach z czerwoną dachówką, wypalaną. Identyczna stodoła i chlewy, wszystko solidna niemiecka robota. Podwórze wybrukowane, oświetlone... Do Jedwabna mam na rzut kamieniem, 10 minut jazdy rowerem! Do najbliższego sąsiada z kilometr, tyleż samo mam do wioski i do sklepu. Kiedyś to było niby pustkowie, wśród pól, jezior i lasów! Wszędzie woda, nawet w moich granicach mam kilka naturalnych zbiorników wodnych, takich minijeziorek. W latach 50. chodziłem do władz gminnych, żeby zamienili mi łąki, które sąsiadują z wielkim jeziorem – ale byłem dureń! Ależ ja się bałem dużej wody! Teraz mam raj na ziemi. Syn z rodziną prowadzi gospodarstwo rolne, córka z zięciem biznes agroturystyczny. Ja już jestem na emeryturze...