...i kalendarzyki – pamięci pomocniki. Pamięć ludzka jest ulotna i często miewamy amnezję, nie pamiętamy np. jak nazywa się spotkana, a dawno nie widziana osoba.

Pamiętniki...
Gdy przechodzę obok pustego obecnie budynku internatu, to zawsze słyszę nasze śmiechy, pamiętam wygłupy i widzę siebie siedzącą w internackiej stołówce

Wówczas mówimy o niej „no, ta..., mam na końcu języka”. Bywa też i tak, że ktoś wmawia nam, że gdzieś razem byliśmy, a my doskonale wiemy, że na pewno nas tam nie było, ale nie umiemy tego udowodnić. Czyli potrzebne nam jest alibi. Czasem oglądam paradokumentalne programy w telewizji i słyszę, że dana osoba ma odpowiedzieć, co robiła konkretnego dnia, o konkretnej godzinie. O dziwo, „śpiewa jak z nut”. Uważam, że alibi powinno być wiarygodne. Nikt z nas tak od razu bez zastanowienia i bez „ściągawki” nie jest w stanie odpowiedzieć, co robił np. 24 marca 2019 r. Po pierwsze nie mamy pojęcia jaki to był dzień tygodnia, musimy to sprawdzić. Ja sprawdzę to w prosty sposób, zajrzę do kalendarzyka i będę wiedziała, co robiłam rok temu. Otóż była to niedziela i obok daty w małej kratce widnieje taki zapis: „ Z B. u E. 10 km po lesie. Wieczorem DD z B.” Wyjaśnienie notatki jest takie: Razem z koleżanką Bożenką pojechałyśmy samochodem do mieszkającej w Wawroch Eli i chodziłyśmy po lesie, szukając wiosny. Miałam włączone Endomondo, stąd 10 km. Wieczorem „zrobiłyśmy” Duże Domowe. Należę do osób, które od lat prowadzą zapiski w typowych, kieszonkowych kalendarzykach i na każdy dzień mam ewentualne alibi. Czytając zaś zapiski, od razu jestem w stanie przywołać smak i zapach danego dnia. Widzę nas jak wędrujemy w słoneczną, marcową niedzielę po leśnych drogach, a Ela pokazuje tropy zwierząt, zdradza gdzie gniazdo uwiły czarne bociany. Nawet teraz słyszę klangor żurawi oraz krzyk gęsi lecących nad Dużym Domowym.

Autorka przed kościółkiem w Mieronicach

Tak działa moja wyobraźnia po przeczytaniu z pozoru nic nieznaczącego zapisu. W torebce noszę zawsze dwa kalendarzyki: aktualny i z minionego roku. Natomiast te, już nieaktualne odkładam na dno szuflady. Na potrzeby tego felietonu wyciągnęłam wszystkie i na długi czas utknęłam w przeszłości. Na dodatek wygrzebałam też pamiętniki, które prowadziłam od 1977 r. aż do 1980 r. Fajnie jest tak pogrzebać w przeszłości i poczytać wspomnienia. Ostatnio na jednym ze spotkań, takich po latach, doszło do drobnego spięcia. Rozmawiałyśmy o moich wizytach u dziewczyn mieszkających w internacie przy ul. Mickiewicza w Szczytnie, które bardzo często odwiedzałam.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.