Czepiam się od czasu do czasu w tych kuchenno-gastronomicznych opowiastkach obsługi w naszych knajpkach. A to, że za wolno, a to, że niechlujnie, a to i owo. Ot, takie gderanie starszego pana, bo za dawnych dobrych czasów, to ho, ho panie dziejku...

Jeżeli ktoś czytał, lub co gorzej ogladał "Zaklęte rewiry" to może mieć jakie takie wyobrażenie jak to niegdyś w kelnerskim fachu bywało. A taki "pan starszy", majšcy za sobą kilkadziesiąt lat ze ściereczką na rękawie, mógłby opowiedzieć niejedno. Chociaż i w tym zawodzie powinna obowiązywać jakaś forma tajemnicy zawodowej. Na niejedno się można przy stoliku napatrzeć, nie byle czego posłuchać!

Jak jeszcze w szczenięcych latach zauważyłem, mają kelnerzy inklinacje do zdrabniania różnych określeń. "Kawusia", "wódeczka" czy "rachuneczek" - to typowe przykłady opiekuńczej roli, jaką spełnia rasowy kelner wobec gościa. Traktuje takiego niczym dziecko, które trzeba nakarmić, napoić, a bywało, że gdy gość - dzieciątko jest niegrzeczny to i dać mu po łapkach! A jak! I wtedy mówiło się kiedyś, że ktoś "zachowuje się jak kelner!". Na szczęście są to czasy dawno i słusznie minione, bo od dawna nie spotkałem się z takim zachowaniem, nawet wobec gosci najbardziej kłopotliwych. Czasem podziwiam cierpliwoœć władców restauracyjnych sal. Jeden z moich przyjaciół charakter ma, że do rany przyłożyć, ale jak siadzie w restauracji przy stoliku to dopiero się zaczyna! Że cały jadłospis skrytykuje od góry do dołu, trudno, jego gościa prawo. Że każe sobie skomponować danie z kilku figurujacych w jadłospisie - taka jego fantazja, za którą bez szemrania płaci i - to trzeba mu przyznać zawsze z solidnym napiwkiem. Ale tego mu mało bo, zdarza się, właściciela woła i na wystrój narzeka, a to wolałby inne dania w jadłospisie, a to zestaw gości mu nie odpowiada. Utrapienie boskie z takim klientem, ale jak dotąd nikt jeszcze w stosunku do niego nie zachował się "jak kelner", więc bawi się w ten sposób dalej. Ba, nawet w jednej z restauracji znalazły się w jadłospisie dania jakich sobie zażyczył!

Dlatego też między innymi właśnie do tej knajpki zajść lubię i często zaglądam, bo wiem, że po prostu miło mnie tam przyjmą. Kilka tygodni temu właśnie tam zaszedłem w strasznie brzydką pogodę. Wiało straszliwie, niosło przenikliwy kapuśniaczek, pomimo ciepłej kurtki zimno przenikało aż do kości. I wtedy pan kelner, zanim porozmawialiśmy o gastronomicznych konkretach, sam zaproponował coś co, jak się okazało, szybko i skutecznie rozgrzało moje przemarznięte jestestwo. Widział zresztą po stopniu przemoczenia, że raczej samochodem pod lokal nie podjechałem. Sympatyczni ludzie zdarzają się nie tylko tam.

Od przynajmniej kilkunastu lat mam przyjemność spotykać się z "panem starszym" pracującym w podwarszawskich restauracjach. Postać to charakterystyczna, trzymając się opisów sienkiewiczowskich - wzrostu Wołodyjowskiego, a tuszy Zagłoby. Fachowiec na pierwszy rzut oka. Najpierw przez kilka lat kształcił mnie w daniach rybnych w słynnej restauracji "Pod złotym linem" w Wierzbicy. Gdy właściciele się rozeszli, personel wraz z nimi przeniósł się trochę bliżej pod Pułtusk. Niestety, latem firma padła i na jej miejsce powróciła bodajże "Biała róża", ale już absolutnie bez tej atmosfery i oczywiście obsługi. Jakaż była moja radość kilka dni temu, gdy przygnany głodem straszliwym zajechałem późnym wieczorem "Pod złotego okonia", też na tej trasie i w progu powitał mnie radośnie znów ten sam sympatyczny kelner. Pogadaliśmy sobie radośnie, pojadłem nieźle, pochwaliłem, bo dobre było nadzwyczaj i z pewnością będzie to teraz mój kolejny stały przystanek.

Mamy też i w Szczytnie w restauracjach bardzo miłe panie, a właściwie dziewczyny, które mimo wieku, jak dla mnie prawie przedszkolnego, w trudnym fachu kelnerskim już dużo potrafią. Może dlatego, że to panie, nie słyszałem, żeby zdrabniały np. "kieliszeczek". Tylko jak do takich fajnych młodych dziewczyn powiedzieć "panie starszy"?

Wiesław Mądrzejowski

2007.02.07