Tak już się jakoś dziwnie dzieje, że z wiekiem niestety możliwości delektowania się specjałami kuchenno – gastronomicznymi wyraźnie się ograniczają. Stwierdzam to jako pryk stary ze smutkiem, gdyż dobrze zjeść lubię, a jak dobrze to i raczej nie mało. Gdzie te czasy, kiedy człowiek wrzucał dwie – trzy przystawki, uczciwą zupę, solidne danie zasadnicze, do tego jakieś piwko, a na koniec deserek z dobrą kawą… Było, minęło, trudno, jakoś trzeba sobie radzić. Teraz, gdy zachodzę do porządnej knajpki i przeglądam często bardzo bogate menu, żal mnie ściska niezmierny. Bo i to wygląda smacznie i tamto kusi, a tego jeszcze nie próbowałem… A tu szara rzeczywistość skrzeczy, wiadomo że nic więcej poza jednym daniem już się nie da przełknąć. Stąd może i moje ostatnio często tu prezentowane zainteresowanie daniami tzw. jednogarnkowymi typu zapiekanka, fondue, eintopf czy ot, zwyczajny bigos. A przecież w kolejce oczekują, niech no tylko śnieg przestanie w końcu padać, kociołki wypełnione wszelakim dobrem, zapiekane na ogniu pod szczelną pokrywką lub bulgoczące jakimś węgierskim specjałem, gołąbki z fantazją różnościami nadziewane czy w niektórych mi znanych knajpkach – wyborne chili con carne łączące paprykę z mięsiwami w różnych postaciach. Z takich jednodaniowych, a wybornie łączących kilka składników, posiłków miałem niedawno przyjemność zjeść w łódzkiej restauracji „Polskiej” niesamowitą …grochówkę. Wyobraźcie sobie Państwo naprawdę dobrą knajpkę świetnie ulokowaną na Piotrkowskiej, gdzie w karcie dań wybór przyprawiający o zawrót głowy! Bo i dziczyzna jak najbardziej, moja ulubiona baranina też obecna, a rybki w kilku postaciach, w tym pstrąg w sosie orzechowym, że o pieczeniach, pierogach, sufletach i innych dobrociach nie wspomnę. I jak tu się zdecydować?! Więc siedzę smętnie i kontempluję, oczy by chciały i to, i tamto, ale rozsądek podpowiada, że niestety mociumpanie nie da rady, wybieraj! Szczęśliwie jednak stanął obok młody, lecz wydaje się już doświadczony kelner i wysłuchawszy ze zrozumieniem moich żalów zadysponował krótko – tylko grochówka! Narzekać nie można, micha była godna, parująca jak należy, łyżka faktycznie postawiona pośrodku nie miała prawa się przewrócić. Na oko przypominało mi to opisywaną w tym miejscu kilka lat temu zupę norweskich drwali, jaką jadłem w karczmie w tamtejszych górach. W każdym razie w tejże jednej misce była i wędzonka godna najbardziej wymagającego podniebienia, i mięsiwa gotowanego – chyba golonkowego – kawałki wcale poczciwe, a to w mgiełce majerankowej i tęczy świetnie rozgotowanych grochowych kuleczek, z jednego boku odrobiną grzanek chrupiących podsypanych. Naprawdę już nie żałowałem tych dań wszystkich wykwintnych, które musiałem sobie tym razem darować. Taka grochówka zdarza się tylko raz.
Z terenów trochę bliższych, wracałem kilka dni temu z Pomorza i zatrzymałem się na kawę pod Brodnicą w hotelu skromnie zwącym się „Magnat”. Niewielka salka, towarzystwo na oko chyba raczej mało arystokratyczne, ale kto wie jak wygląda teraz prawdziwa szlachta rodowa? Mogłem się mylić. W każdym razie sącząc espresso przerzucałem z nawyku kartę dań i zauważyłem pozycję pod tytułem „chłopski talerz”. Magnat, poczciwe panisko – pomyślałem, o lud prosty też dba wyraźnie. Nie obyło się więc – jak Czytelnicy z pewnością się domyślają – abym jako dziedzic tradycji od wieków znanego we wschodniej Galicji rodu kowalskiego, o taki talerzyk nie poprosił. A tu wprawdzie nie na srebrze czy rodowej porcelanie lecz na fajansie zwykłym wjechał zestaw zaskakująco godny i smaczny nadzwyczaj, bo zawierający kapitalne drobne kluseczki ziemniaczane z okrasą, bigosu porcję wcale nie małą, kaszanki z patelni też kawałeczek i upieczonej na grillu zwyczajnej kiełbasy pętko miłe. Jak na jeden talerz, kosztujący – tu uwaga! – całych 12 zł, porcja absolutnie wystarczająca. I smaczna w takim zestawieniu nadzwyczajnie, co z całego serca polecam.
Wiesław Mądrzejowski