Zacznę od oświadczenia, że nie jestem ani zapalonym kibicem sportowym, ani tym bardziej znawcą piłki nożnej, zatem mój felieton nie będzie analizą poczynań reprezentacji Polski i innych nacji na minionych mistrzostwach Europy, ale raczej garścią wspomnień i dywagacji na tematy obyczajowe, ze sportem związane.
W dzieciństwie, w latach pięćdziesiątych, jak każdy chłopak grywałem „w nogę”. W Warszawie, na podwórku będącym zapleczem odbudowy ulicy Nowy Świat. Jakiś tam komitet blokowy zagonił wówczas miejscową dzieciarnię do pomocy w odgruzowaniu niewielkiego placyku, uporządkowaniu go i urządzeniu tam boiska piłkarskiego dla własnych potrzeb. No i nie powiem - pograliśmy sobie, ale tylko jedno lato. W następnym sezonie, na oczyszczony przez dzieci plac przyjechały koparki i rozpoczęto na nim budowę kina SKARPA. A nam pozostało „postać sobie w bramie”. Albo pod trzepakiem. Podczas piłkarskiego, dziecięcego sezonu okazało się, że co do mnie, to gram na boisku raczej kiepsko, ale miałem znakomity refleks. Zatem ustawiano mnie w bramce. Tutaj dawałem sobie radę bardzo dobrze, toteż moje późniejsze sporty jakie uprawiałem już w klubach pod okiem trenera, to była szermierka, a także przez krótki czas boks. Kiedy w owych dziecięcych jeszcze latach ojciec zabierał mnie na stadion, abym pooglądał niektóre mecze piłkarskie, moim idolem był bramkarz CWKS Warszawa (Legia) Edward Szymkowiak.
Cofnijmy się jeszcze bardziej w czasie. Pierwszy w historii międzypaństwowy mecz polskiej reprezentacji rozegrano 18 grudnia 1921 roku.