Wszechogarniająca futbolowa gorączka nie ominęła i Szczytna. Na kilka dni przed Mistrzostwami Europy w oknach bloków i domków jednorodzinnych widać było liczne flagi, a ich zminiaturyzowane wersje łopotały na samochodach. Tuż przed pierwszym meczem nasi miejscowi kibice, żądni zwycięstwa Biało-Czerwonych nad Niemcami, większymi lub mniejszymi grupkami przemaszerowali ulicami miasta, wznosząc zagrzewające do boju okrzyki. Choć nie sposób zakładać, aby usłyszeli je polscy piłkarze wybiegający akurat na płytę boiska w Klagenfurcie, to jednak obowiązek kibica został spełniony. Z pierwszym gwizdkiem sędziego chodniki i ulice miasta wymarły, bośmy wszyscy zasiedli przed telewizorami. W swoich własnych czterech kątach lub w którymś z licznych pubów. Na początku atmosfera była wspaniała i bojowe panowały nastroje. Ba, z upływem kolejnych minut zapał i nadzieja oklapły, a dwa do zera nie nastrajało optymistycznie na przyszłość. Porażką bodaj najbardziej zmartwili się właściciele owych piwnych barów, bo kto zechce przyjść i usiąść przed telewizorem, kiedy nasi nie mogą strzelić choćby jednej bramki. Hm, od czego jednak pomyślunek.
SPOSÓB NA KIBICA
Popatrzmy na taki obrazek zanotowany tuż przed meczem z Austrią. Jest sobie BAR piwny
za płotem, a na nim (zgrzebnym płocie, nie zaś barze) wiszą jakieś, niby niepozorne, plakaty. Jak widać na zdjęciu poniżej, jeden nich przyciągnął uwagę młodego wiekiem kibica. Cóż go tak zainteresowało? Z daleka nie bardzo to widać, podejdźmy zatem bliżej... Oto jest sposób na przyciągnięcie klientów-kibiców!!
Faktycznie, ci zasiedli tłumnie w czwartkowy wieczór we wspomnianym barze, aby dopingować naszych do boju. Choć pierwsze minuty w wykonaniu Biało-Czerwonych przypominały obronę Częstochowy, to wkrótce powiało wielkim optymizmem, bo to Polacy strzelili Austrii gola. Taki wynik utrzymywał się aż do 93 minuty. Och! gdyby nie ten karny... Na drugi dzień po buńczucznym plakacie nie było nawet śladu, a byłoby tak pięknie, gdyby stało się zadość temu, co obwieszczał.
ALEJKOWA PLĄTANINA
Dochodzą do nas coraz częstsze sygnały, że źle się dzieje nad Jeziorem Małym Domowym, gdzie wedle zapewnień miejskich władz już wkrótce ma powstać niezwykle uroczy zakątek. Choć nagromadzono tam wiele sprzętu oraz ludzi i choć mimo upałów robota wre, to, co się wyłania spod wielkich pryzm piachu nie wygląda zbyt dobrze. Nasi Czytelnicy, ujmując rzecz w największym skrócie, oceniają to tak: wybudowano tu alejkę na alejce, a na tej alejce, jeszcze jedną alejkę.
- Ogólnie jest niby ładnie, ale moim zdaniem, zagubiono proporcje między zielenią a brukiem - powiedziała „Kurkowi” Irena Rudnicka, akurat przechodząca obok. Cóż, wystarczy spojrzeć na ową plątaninę alejek (zdjęcie obok), aby zauważyć, że coś nie jest tu tak. Oto na pierwszym planie widzimy wielki węzeł, w którym krzyżują się aż cztery różne szlaki wiodące w kierunku ul. Jeziornej. A po co to tak? Przecież wystarczyłoby wytyczyć jedną porządną trasę, niż budować całą ich plątaninę. Wówczas mniej byłoby roboty z układaniem kostki i znacznie mniej by jej zużyto, czyli wyszłoby taniej i ładniej.
PSEUDOREKLAMA
Szczytno bramą do Mazur jest i w związku z tym powinno wyglądać tak pięknie, jak cały region. Powinno być wizytówką krainy i jednocześnie zapowiedzią atrakcji, jakie czekają tu na turystów i innych gości. To tak w teorii, gdyż nasze starania w praktyce wychodzą tak, jak Biało-Czerwonym strzelanie goli na stadionach w Austrii. Wyobraźmy sobie, że na Mazury jedzie sobie turysta, dajmy na to z Wielkopolski. Warszawiacy, zwłaszcza ci na motorach tego by nie zauważyli, gdyż jak donosi kronika policyjna, śmigają oni po naszych lokalnych szosach z prędkością przekraczającą 200 km/godz. Wróćmy jednak do poznaniaka - jedzie i jedzie, i jest już w Korpelach.
Ba, obciach gotowy! Stoi tutaj bowiem pośród przydrożnych chaszczy obskurna, strasząca swoim wyglądem wielka plansza reklamowa. Wskazuje ją strzałka umieszczona na samochodzie widocznym na zdjęciu u góry. Tablica jest już tak zniszczona, że nie wiadomo kompletnie co miałaby promować. Jest dwustronna, ale jej rewers nie wygląda wcale lepiej. Schodzą z niego całe płaty kilku papierowych warstw. Brak adresów, czy choćby nazwy firm powoduje, że nie wiadomo do kogo zgłaszać pretensję. Jakby tego było mało, to trzeba wiedzieć, że przy tej samej szosie, kilkadziesiąt metrów dalej pyszni się inna tablica, także dość słusznych rozmiarów. Ta z kolei pozbawiona jest jakiejkolwiek treści - istna tabula rasa.
PS.
Jeden z niemieckich turystów, który przyjechał do znajomych z Kobylochy sądził, że jest to tablica pokazująca aktualne warunki na trasie - temperaturę powietrza, nawierzchni oraz wilgotność, tyle że uległa awarii i dlatego nie świeci. Kudy nam do takich wynalazków, choć coś takiego byłoby na pewno wielce przydatne.
WĄTPLIWE OZDOBY
Na ul. Polskiej, Odrodzenia oraz na placu Juranda ni z tego, ni z owego pojawiły się plansze ogłoszeniowe bardzo podobne do tych, jakie zwykle wystawiane są na miejskie ulice tuż przed wyborami. Tak tamte, jak i obecne szyku miastu nie nadają, a co gorsza wprowadzają tylko w błąd mieszkańców, którzy już pytają „Kurka”, kogóż to znowu będziemy wybierać i do jakiego gremium.
DRUKARSKI CHOCHLIK
W poprzednim numerze „Kurka” drukarski chochlik sprawił, że zdjęcie kempingowej przyczepy odgrywającej rolę mało reprezentacyjnej lodziarni wyszło całkiem nieczytelnie. Dlatego jeszcze raz je drukujemy, aby Czytelnicy sami mogli ocenić jej walory estetyczne. W ostatnim czasie obok lodziarni pojawiły się stoły i ławy, ale mimo to pod względem estetycznym nic się na plus nie zmieniło.