Dwa tygodnie temu została otwarta w Muzeum Mazurskim wystawa plakatów. Szczególna to dla mnie ekspozycja. Wystawa wspomnieniowa. Bo też, albo współpracowałem niegdyś z niektórymi autorami pokazanych prac, albo związany byłem w ten, czy inny sposób z postaciami na tych plakatach prezentowanymi. Rzeczona kolekcja dotyczy grafik reklamujących wydarzenia kulturalne (jazz, piosenka, kabaret, teatr).
Pośród portretów ówczesnych gwiazd spoglądają z ekspozycyjnych ram sami znajomi. Piosenkarze – Marek Grechuta, Maryla Rodowicz i młodziutka Ewa Bem. Gwiazda kabaretowa Elżbieta Jodłowska. Król saksofonu z asocjacji Hagaw – Staszek Jonak, który jeszcze niedawno, na otwarciu sezonu w Olszynach - u sołtysa Rząpa, brawurowo wykonał na klarnecie polkę „Dziadek” (to jest taki skoczny utwór znany jako sygnał „Lata z radiem”). I jeszcze inne pamiętne twarze, choć pośród nich zabrakło mi romantycznego gwiazdora piosenki lat sześćdziesiątych – Piotra Szczepanika. Z Piotrem zresztą wciąż utrzymujemy kontakty towarzyskie i nawet niedawno omawialiśmy warunki jego ewentualnego koncertu w Szczytnie.
Piotr z reguły śpiewa sam, bez osób towarzyszących. Także sam sobie akompaniuje. Wszelako raz dostąpiłem zaszczytu wspólnego zaśpiewania. A było to w Kazimierzu nad Wisłą, w Domu Architekta, gdzie spędzaliśmy święta Bożego Narodzenia oraz Sylwester i Nowy Rok. Podczas balu poproszono Piotra, aby coś zaśpiewał. Mistrz poszedł po gitarę i grzecznie spytał, co współbiesiadnicy sobie życzą. I tu spotkała go niespodzianka, bo nikt nie poprosił o „Kormorany”, czy „Żółte Kalendarze”. Naród domagał się piosenki „Zabawa Podmiejska”. Jest to tango obecnie raczej zapomniane. Co więcej, okazało się, że Piotrek też już nie pamiętał tekstu. Ale wiedział, że ja tę piosenkę lubię i tekst powinienem znać. Wziął więc gitarę, zagrał i poprosił mnie o pomoc. A dalej wyszło tak, że Szczepanik używał gitary i głównie ruszał ustami, a ja starannie odwalałem za niego poetycki przekaz.
Wróćmy do plakatów.
Krakowską sztukę reprezentuje na wystawie nestor polskich scenografów, ale także i grafik – Jerzy Skarżyński. Jego historyczne prace zachęcają do odwiedzenia kabaretu w Jamie Michalikowej przy ulicy Floriańskiej. Wrocław, to z kolei Jan Aleksiun, współtwórca wielkości teatru „Kalambur”. Teatr ten zasłynął w latach sześćdziesiątych realizacją dramatu Witkacego – „Szewcy”. Osobiście żałuję, że w prezentowanej kolekcji zabrakło niedawno zmarłego „Byka” – Franciszka Starowieyskiego oraz Tomasza Rumińskiego, o którym już kiedyś wspominałem.
„Byka” Starowieyskiego nie znałem zbyt dobrze, choć zapamiętałem go jako niezwykłego gawędziarza. Inteligentnego i dowcipnego. Natomiast z Tomkiem Rumińskim przez kilka lat współpracowałem. Wyjeżdżaliśmy razem do USA, na Kubę i do innych miejsc. Z wyjazdami tymi wiąże się wiele anegdot. Dziś jedna z nich.
Tomek znał dwa języki obce. Niemiecki i rumuński (!). Nie znał natomiast hiszpańskiego. Podczas wspólnego pobytu na Kubie, przyjaciel mój, jako dodatek do drinków, preferował sok z grapefruita. Po hiszpańsku taki sok zamawia się słowami (podaję fonetycznie) „hugo de toronha”. Otóż Tomek nigdy nie mógł zapamiętać tego „hugo”, a że kojarzyło mu się to słowo wyłącznie z niemieckim imieniem, najczęściej zamawiał „Rudolf de toronha”, co powodowało pewne zakłopotanie wśród kubańskich barmanów.
Andrzej Symonowicz