TRASA: Szczytno-Lipnik-Małdaniec-Piecuchy-Wały-Wawrochy-Olszyny-mostek na Wałpuszy-Szczytno.
Ilość kilometrów: 40
Czas: szczęśliwi czasu nie liczą
W niedzielę na Plac Juranda zjechało wielu rowerzystów. Tradycyjnie rozpoczęliśmy dyskusję dokąd pojechać, bo w wielu sąsiednich miejscowościach oj dzieje się dzieje, wszak to czas dożynek i Pasym nęci i Olszyny zapraszają. Wszyscy patrzą na mnie - mam zdecydować. „Chłopcy i dziewczynki jedziemy do Olszyn na dożynki” - ogłaszam ku ogólnej radości bowiem Olszyny bliższe naszym sercom. Ze względu na to, że uroczystości dożynkowe rozpoczynają się o 13-tej postanawiamy jechać wydłużoną trasą przez las. Tuż za zielonym szlabanem w niedalekim sąsiedztwie oczyszczalni ścieków wkraczamy w inny świat, świat w którym aż kipi od grzybów. Wiedzą o tym grzybiarze, których widzimy spacerujących wśród drzew, jeden z grzybiarzy pojawia się na naszej drodze a w ręku trzyma kosz pełen grzybów. Jeszcze takiego imponującego zbioru nie widziałam w tym roku, więc proszę o zezwolenie na zrobienie fotki. Ku mojemu zaskoczeniu pan nie chce bym fotografowała jego kosz „jeszcze mi pani zauroczy” - tłumaczy swoją odmowę. Zapewniam, że gdy zrobię fotkę, zbiory zostaną podwojone. Fotografuję zbiór i wskakuję na rower by dogonić rowerzystów. Niby chwilka, a umknęli daleko. Już straciłam nadzieję, że ich dogonię ale nagle moim oczom ukazuje się niezwykły widok. Na leśnej drodze stoją rowery, a rowerzyści wśród drzew przycupnięci niczym barwne muchomory – zbierają grzyby. Pokazują mi piękne, na wyścigowych nogach prawdziwki. Nie zazdroszczę im, tylko stawiam rower i ruszam na grzybobranie. Po chwili i ja wśród mchu znajduję piękne jak malowanie borowiki. Najpierw je fotografuję, potem całuję i oddaję koleżankom. Wyszukiwanie grzybów tak fascynuje, tak wciąga że nawet nie zauważyłyśmy, iż wśród nas nie ma męskiej części peletonu, nie ma też dwóch koleżanek. Wiem, że nie zostali – wszak zamykałam peleton, są przed nami, ale gdzie? Kończymy grzybobranie i w Lipniku wydostajemy na szosę. Jedziemy asfaltem aż do skrętu na Małdaniec, w Małdańcu kierujemy się na Piecuchy. W Piecuchach czekają na nas panowie, ale wśród nich nie ma dwóch naszych koleżanek. Takim oto sposobem borowiki osłabiły nasze szyki. Już nie robimy przystanków, jedziemy przez Wały, Wawrochy aż do Olszyn wprost na Giełdę Staroci. W rowerowych koszykach plon wieziemy plon i tym grzybowym plonem chwalimy odnalezionym pośród staroci koleżankom. Czas na plac dożynkowy, bo tam msza i prawdziwe dożynkowe plony. Zostawiamy na wydzielonym dla rowerzystów parkingu jednoślady i wtapiamy w dożynkowy tłum. Jeszcze przy niezwykle przyozdobionych, uginających się od jadła straganach nie ma degustatorów więc można pstrykać fotki. Sołectwa prześcigają się w swojej pomysłowości i dlatego widok zdobień i wystroju wręcz zachwyca. Pod polowym ołtarzem dożynkowe wieńce, tak misternie uwite, tak pomysłowo przemienione w niezwykłe formy, że aż dziw bierze, iż kształt nadała im ludzka ręka. Gdy msza dobiega końca wszyscy pchamy się, by podziwiać te arcydzieła i z nimi fotografować. Dostrzega nas sołtys Olszyn Zygmunt Rząp i pozwala na wykonanie pamiątkowej fotki. Wreszcie najważniejszy moment - można degustować smakowite potrawy. Gdy my zajadamy, na scenie kolejno występują różni artyści. Gdy jem pysznie podrumienionego kartoflaka, słyszę jak Ania Rybińska głosi kurpiowską gadkę o tym, że „plon niesieta plon gospodarzowi w dom, a gospodarza dobrego mata i mu wiele zawdzięczata, wójta nad wójtami on sprawiedliwie rządzi wami”... Donośny głos kurpianki i fajnie wygłoszona gadka wywołuje śmiech i gromkie brawa, oj zapunktowała sobie radna. Lubię jej występy, bo nie wstydzi się przywdziewać ludowy strój i dobrze gada posługując biegle kurpiowską gwarą.
Bawimy się świetnie i nawet deszczyk nie psuje nam humorów, a gdy przemienia w ulewę chowamy pod jednym z licznych namiotów. Dożynkowa niedziela to czas zupełnego rozluźnienia wśród „Kręciołów”, jedni chcą wracać do domów, inni zostać. Nic dziwnego tegoroczny plon jest obfity i dla każdego dostępny. Żegnamy gościnne Olszyny, lasem wracamy do Szczytna i mimo, iż leśne grzybowe plony nadal kuszą, my już ich nie zbieramy.
Grażyna Saj-Klocek