Jak co roku miałem przyjemność popływania przez tydzień po naszych jeziorach. Konkretnie przepłynęliśmy najdłuższy z możliwych szlaków - od Węgorzewa aż po krańce Jeziora Nidzkiego i z powrotem.
Samo pływanie i cała z tym związana żeglarska otoczka to zupełnie inna opowieść, natomiast nie samą wodą człowiek żyje i trzeba czasem coś przekąsić na łodzi lub na brzegu. Gotowanie na łódce to obecnie nic szczególnie ciekawego, gdyż solidna, dwupalnikowa kuchenka, lodówka i inne cuda, w jakie wyposaża się nowoczesne jachty, dają takie same możliwości jak przeciętna domowa kuchnia. Dlatego może trochę więcej informacji, dla tych, którzy jeszcze w tym roku trafią na szlak wielkich jezior i nie oprą się pokusie odwiedzenia jednej z licznych tawern, karczem czy barów.
W moim prywatnym rankingu na pierwszym miejscu od lat, i to się nie zmienia, są trzy lokale. Po pierwsze legendarna tawerna "Pod złamanym pagajem" w Mikołajkach - za żeglarską atmosferę, rozśpiewane wieczory i noce, a także za poranną jajecznicę. Po drugie - ale naprawdę nie ustępujące pierwszej - tawerna w porcie Keja w Węgorzewie. Kapitalny, przez lata uzupełniany wystrój, iście żeglarski i pomysłowy. Prawdziwa żeglarska atmosfera, gdzie np. informacja o gotowym do odbioru daniu poprzedzana jest uderzeniem w okrętowy dzwon, z głośników płyną stare dobre szanty i przede wszystkim można tu naprawdę dobrze zjeść! Taki talerz mięs dla wilków szuwarowo-błotnych (nazwę dania trochę przekręciłem) - to ogromny wysiłek dla czwórki starych żeglarzy, bo do pokonania jest wielki półmisek wołowiny, karkówki, pieczonego drobiu, frytek, surówek, że o sosie czosnkowym nie wspomnę. To wszystko za 60 złotych, ale warto! Dla wegetarian polecam zapiekany w tartej bułce ser z borówkami lub brokuły z serem - pycha! A na deser - ciepły, jeszcze wilgotny sernik, porcja powodująca swoją uczciwą wielkością przechyły nawet na dużej łódce.
W trójce tej mieści się także mikołajski "Bart". Od lat tam zapraszam "na pewniaka" gości, którzy pierwszy raz trafiają na Mazury i nigdy się nie zawiodłem. Ogromny wybór różnych ryb, uczciwie zrobione mięsiwa, a przebojem tego roku jest... zupa kurkowa, doskonała, aromatyczna, na zawiesistym lecz czystym bulionie. Na wspomnienie jeszcze burczy w żołądku. W ogóle Mikołajki są niekwestionowaną stolicą polskiej żeglarskiej gastronomii, gdyż jest tam jeszcze przynajmniej kilka innych bardzo dobrych adresów, o których jeszcze kiedyś wspomnę. A przecież wędrując nocą po mikołajskiej marinie nie można nie wpaść na drinka do "Lady Mary"...
Na północy szlaku, czyli w Giżycku bywało różnie. Pamiętam dawne dobre czasy w tawernie przy porcie LOK-u. Obecnie, niestety, trudniej znaleźć coś wyraźnie ciekawego. Zajrzeliśmy np. do baru "Oaza", gdzie jadłospis jest naprawdę imponujący. Szkoda tylko, że beznadziejnie wolna obsługa i tabun naćpanych, awanturujących się półgłówków obu płci nie pozwolił na sprawdzenie jakości tych dań. Polecam za to karczmę "Pod złotą rybką", a szczególnie węgorza w sosie koperkowym, naleśniki na słodko i naprawdę super pierogi w rosole. Niżej - w Rydzewie karczma "Pod czarnym koniem" z zestawem dań staropolskich, bardzo ciekawym wystrojem, lecz już bez tej żeglarskiej atmosfery, chociaż przy pomoście cumują dziesiątki jachtów. W ubiegłym roku było bardziej swojsko.
O karczmie "U Kaczorka" w Krzyżach już pisałem, bardzo dobrze zresztą i mogę to tylko potwierdzić. Do ekstraklasy brakuje jeszcze trochę inwestycji w wystrój, ale nowością był ekstra zestaw win. Warto spróbować! Zatłoczone Ruciane pominę, bo w tawernie "U Faryja" byliśmy tylko w porze obiadowej, najeść się tam można, lecz czy jest to tawerna czy tylko bar, powiedzieć jak na razie nie mogę. Za to ceny w innych lokalach Rucianego - kosmiczne!
I to by było w największym skrócie na tyle. Żegnam się z PT Czytelnikami na trochę dłużej, gdyż ruszam na kolejną, tym razem daleką wyprawę. Mam nadzieję, że będzie ona atrakcyjna także od strony kuchni.
Wiesław Mądrzejowski
2005.08.17