...małe i duże, autobusami, pociągami i szynobusami. Dawno, dawno temu mieszkańcy Szczytna jeździli do Olsztyna na zakupy. Wówczas mawiano: „jadę do stolicy...” i natychmiast, widząc zazdrość w cudzych oczach, dodawało się „...województwa”.

Podróże...
Autorka wraz z synem Mariuszem podczas jednej z wakacyjnych wypraw. Obok syn w konduktorskiej czapce

Duże, wojewódzkie miasto dawało więcej szans na zdobycie upragnionych towarów. Tam w „Dukacie” kupiłam swoje pierwsze mokasyny, a w „Uranii” na pchlim targu łyżwy. Jednym słowem w Olsztynie były zakupy, ale i też wygłupy. Otóż pojechaliśmy kiedyś całą młodzieńczą paczką na jedno z nowych osiedli, by pojeździć windą. Właziliśmy do bloków i kursowaliśmy sobie do góry i na dół. Była to fajna zabawa (tak nam się wówczas wydawało), ale w pewnym momencie ktoś nas pogonił i tyle. Bilet do Olsztyna niewiele kosztował, można też było podróżować „ za jeden uśmiech” - na stopa.

Lubię podróżować i w dzieciństwie wszystkie wakacje spędzałam na wsi u babci, a tam docierało się autobusem. Kasa biletowa była w budynku poczty, a zatoczki autobusowe przy ul. Linki. W autobusie fantastycznie pachniało benzyną, a napis „zakaz rozmowy z kierowcą” był świętością. Początkowo podróż odbywałam na kolanach mamy, ale gdy podrosłam i nauczyłam się czytać, to z piłką w ręce podeszłam tuż przed odjazdem do kierowcy i powiedziałam: „wiem, że nie można z panem rozmawiać, ale proszę, by nadmuchał mi pan piłkę”. Mama się zdenerwowała, a pan kierowca z uśmiechem zabrał się za spełnianie mojej prośby mówiąc: „takiej grzecznej dziewczynce się nie odmawia”. Ja wówczas nie wiedziałam kto mówi prawdę, bo mama mnie skarciła twierdząc, że jestem niegrzeczna. Więc trzymałam kolorową, plażową piłkę i ani drgnęłam. Dziś wiem, że oboje mieli rację. Swoją pierwszą samotną podróż odbyłam pociągiem, gdy jechałam na kolonie do Lubartowa. Podróż trwała całą noc, a że byłam drobna i mała, więc półka na walizkę wymoszczona swetrami służyła mi za wygodne łoże. Niezapomnianą podróż odbyłam w 1986 r., gdy całą rodziną mieliśmy jechać do Bielska-Białej. W ostatniej chwili okazało się, że mój mąż nie dostał urlopu, a wszystko było już zaplanowane i zorganizowane. Postanowiłam jechać z dwuletnim synem sama. Spakowałam się w plecak, co ułatwiło mi pokonanie trudów związanych z przesiadką. Plecak na plecach, dziecko na rękach i było super. Niestety powrót nie należał do udanych. Trafiłam na wymianę turnusów, więc w pociągu tłumy ludzi, nawet siedzieli, co ja piszę, leżeli na korytarzu i w toalecie. Jednak miejsce dla matki z dzieckiem było wolne i należało do mnie. Cóż ja wówczas przeżyłam, to po prostu nie da się opisać. Chociaż oboje z synkiem byliśmy troszkę przyduszeni, ale wróciliśmy zadowoleni.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.