Od czasu do czasu zdarza się, że jacyś zamożni, a właściwie bardzo zamożni ludzie zapraszają mnie na okolicznościowe przyjęcia. Na ogół są to moi byli klienci, dla których niegdyś projektowałem. Tydzień temu byłem w Warszawie na jednej z takich imprez i pomyślałem sobie, że trzeba to opisać. Skoro już dostąpiłem raz, czy drugi „zaszczytu” balowania po milionersku, to moim kronikarskim obowiązkiem jest podzielenie się z czytelnikami doznanymi przeżyciami, dostępnymi jedynie dla wybrańców.
Najpierw należy zaznaczyć, że takie przyjęcia organizują, na zlecenie, wyspecjalizowane firmy. Jedną z bardziej znanych jest agencja aktorska z Krakowa. Ta szczególnie gustuje w przyjęciach organizowanych na statkach. Tym razem program ułożono następująco. Goście spotkali się w restauracji na barce przycumowanej do wiślanego wybrzeża. Restauracja ta, to lokal wysokiej klasy. Podano zakąski i napoje, grała także orkiestra. I oto po dwóch godzinach pod barkę podpłynął oflagowany na czarno piracki okręt. Piraci – przebierańcy wpadli na pokład barki i przegonili gości (około sześćdziesiąt sztuk) na swój statek. Tenże odpłynął wzdłuż Wisły, a bandyci rzeczni (przebrani aktorzy i aktorki) rozpoczęli znęcanie się nad więźniami. Trzeba przyznać, że owo „znęcanie” było świetnie przygotowanym zestawem gier, zabaw i konkursów. Natomiast ci z więźniów, którzy poczuli się nazbyt udręczeni, zawsze mogli schronić się pod pokład, gdzie stały tace z drobnymi kanapkami, a barman, choć też pirat, nie skąpił wyszukanych drinków.
Po około dwóch godzinach pływania okręt piracki przycumował koło restauracyjnej barki, gdzie więźniów wysadzono. Na odkrytym pokładzie stały dymiące grille, a dalszy ciąg zabawy tanecznej, okraszonej występami artystów, poprowadził didżej – wodzirej. Pogoda oczywiście dopisała. Jak zwykle dla bogaczy!
Pamiętam także przyjęcie sprzed kilku lat. Organizowane w Warszawie przez tę samą agencję i także na wiślanym statku. Ale tam program był całkowicie inny. Statek ucharakteryzowano na propagandowo – wycieczkowy pojazd rzeczny z czasów wczesnego PRL-u. Z daleka widać było portrety Stalina i Lenina, a także czerwone flagi. Z głośników rozlegały się pieśni masowe z lat pięćdziesiątych, przykuwając uwagę nabrzeżnych gapiów. Na pokładzie i pod pokładem zorganizowano bary z nostalgicznymi potrawami i napojami z tamtych lat. Stosownie przebrani aktorzy dbali o właściwy nastrój, zaskakując gości przeróżnymi niespodziankami. Na przykład do statku podpłynęła nagle motorówka z milicjantami z lat pięćdziesiątych. Prawidłowe stroje i odpowiednie pały. Milicjanci wtargnęli na statek pod pretekstem donosu o handel walutami. Rozpoczęli przeszukiwanie gości. U jednego z nich znaleziono dolary. Biednego delikwenta spałowano i zabrano motorówką na brzeg. Oczywiście ten akurat uczestnik przyjęcia był podstawionym przez agencję aktorem. Podobnych niespodzianek przygotowano jeszcze kilka. Pogoda jak zwykle dopisała!
Ciekawe, że najlepsze przyjęcia, to te w ruchu, czyli podczas jazdy. Statek nie jest jedynym rozrywkowym pojazdem. Polskie koleje dysponują tak zwanymi salonkami, czyli wagonami znakomicie nadającymi się na „pędzący bankiet”. Wagon barowy, wagon restauracyjny, dwie, trzy salonki z orkiestrą i oto czterogodzinna podróż Warszawa – Kraków staje się atrakcją samą w sobie. A jest to zaledwie zapowiedź niespodzianek jakie czekają gości na miejscu. Byłem na takiej wyprawie. Zaproszono pokaźną grupę wybrańców. Głównie polityków z najwyższej półki. A reżyserem owego, całkowicie prywatnego przyjęcia, był słynny Krzysztof Jasiński, znany z benefisów dyrektor teatru STU. Krakowskich atrakcji, z braku miejsca, nie będę opisywał. No a potem był jeszcze powrót. Skład kolejowy ten sam. A pogoda, jak zwykle, dopisała.
Andrzej Symonowicz