Są w naszym mieście takie pary, które w pełnej harmonii, bez większych swarów i awantur przeżyły ponad pół wieku! Do tego grona należą państwo Ewa i Stanisław Czerwowie. Ich recepta na zgodne życie jest prosta - nie być upartym i nie trzymać w sobie długo urazy.

Pół wieku w zgodie i harmonii

CZASY MŁODOŚCI

Ewa, jeszcze jako panna Margańska i Stanisław Czerw mieszkali w Kolbuszowej, niewielkim miasteczku na Podkarpaciu, w dodatku na tej samej ulicy. Dlatego znali się już od dziecięcych lat, uczestnicząc w rozmaitych wspólnych zabawach. Gdy nieco dorośli ona zapisała się do folklorystycznego zespołu tanecznego „Lasowiacy”, w którym śpiewała i tańczyła. Miała w związku z tym sporo koleżanek i kolegów. On, jak sam to określił, był raczej nieśmiały i w dodatku nie miał wiele pojęcia o tańcu, za to uprawiał sport, głównie piłkę nożną i biegi. Grywał też w szachy. Z rodzinnego domu wyrwał się do Szczytna i w naszym mieście ukończył szkołę oficerską, która wówczas kształciła kadry milicyjne. Ukończył ją, mając zaledwie 19 lat.

- Ówczesne mundury były piękne. Spodnie miały szerokie lampasy niczym generalskie i nieźle wyglądały bluzy, opatrzone wielkimi wyszywanymi emblematami „OS” - opisuje „Kurkowi” swój uniform pan Stanisław. Mało kto wiedział, co to miałoby znaczyć owe „OS”, więc wszystkim ciekawskim odpowiadał, że jest członkiem orkiestry symfonicznej. Właśnie kiedy wracał ze Szczytna do domu w tym pięknym mundurze i w rodzinnej Kolbuszowej wysiadał z autobusu, zobaczyła go młodziutka Ewa.

Przystojny dziewiętnastolatek ubrany tak szykownie wywarł na niej ogromne wrażenie. W pierwszej chwili nawet go nie poznała, potem było z tego powodu sporo śmiechu i tak odbyło się ich pierwsze poważniejsze spotkanie, tym razem już w bardziej dojrzałym wieku. Ewa zawsze była otoczona wianuszkiem koleżanek i kolegów z zespołu, którzy po próbach odprowadzali się wzajemnie do domów. Stanisław wszystko to obserwował z okna rodzinnego mieszkania. Ba, powodowany młodzieńczą zazdrością, wychodził wówczas z domu i dyskretnie zza węgła obserwował co się tam też w tym towarzystwie wyrabia.

- To teraz po latach dowiaduję się, żeś mnie szpiegował! - przerywa naszą rozmowę zdumiona pani Ewa.

- Co ci miałem opowiadać o moich szczeniackich rozterkach sercowych i o tym jak gryzła mnie zazdrość - odpowiada pan Stanisław.

W SUBLOKATORSKIM POKOJU

W końcu nadszedł ten dzień - 31 stycznia 1959 r., kiedy to Ewa Margańska i Stanisław Czerw zawarli ślub przed urzędnikiem państwowym. Ślub kościelny odbył się w kwietniu i dopiero po nim państwo młodzi zamieszkali razem. Cóż jednak z tego, że tak się stało... Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale młoda para gnieździła się w jednym jedynym sublokatorskim pokoju, mając na karku lokatora - kawalera. W tamtych czasach pani Ewa pracowała w bibliotece miejskiej w Kolbuszowej, zaś mąż w Rzeszowie, dokąd dojeżdżał rowerem. Nie dostali, jak się spodziewali, mieszkania w Rzeszowie.

POWRÓT DO SZCZYTNA

Koleje losu sprawiły, że Stanisław pojechał do brata na przysięgę wojskową do Kętrzyna, w drodze powrotnej odwiedził szkołę oficerską w Szczytnie i wówczas zaproponowano mu tutaj pracę oraz mieszkanie. Chętnie oboje z tej oferty skorzystali. W 1960 r. byli już w Szczytnie. Tutaj Stanisław znów zajął się sportem (wywalczył m. in. awans ówczesnego „Podchorążaka” do III ligi), zaś po ukończeniu studiów prawniczych został wykładowcą. Studia podjęła także żona. W 1962 r. przyszła na świat córka Aneta, 11 lat później syn Sebastian. Dokładnie w 25-lecie pożycia małżeńskiego Ewy i Stanisława w związki małżeńskie wstąpiła ich córka Aneta. Teraz w styczniu, kiedy państwo Czerwowie obchodzili 50-lecie pożycia małżeńskiego, ich córka 25-lecie. Obie te uroczystości odbyły się jednocześnie pod wspólnym dachem w nowym rodzinnym domu.

Do wszystkiego Ewa i Stanisław dochodzili sami, znojną i uporczywą pracą. Żyją w małżeństwie już ponad 50 lat, bez większych zatargów oraz kłótni. Czasami i owszem dochodzi do różnicy zdań, ale oboje nie potrafią długo trzymać w sobie urazy. - Zaraz złość nam przechodziła i wszystko wracało do normy - zapewniają wspólnie. W tych właśnie cechach charakteru oboje upatrują pomyślność swojego związku, dodając, że nigdy nie mieli żadnych nałogów, że szybko potrafili wybaczyć sobie wzajemne przewiny. Żartując nieco, oboje dodają, że zajęci pracą, wychowaniem dzieci i działalnością społeczną nie mieli czasu na kłótnie i awantury.

Marek J. Plitt