Przygnębiającą jest pora jesieni. Oto kilka dni temu zmarł kolejny, wspaniały polski artysta. Sylwester Chęciński - reżyser filmowy. Niezrównany twórca wielu filmów komediowych. W niezbyt kolorowym świecie PRL potrafił on rozbawić nas, jak mało kto. A było to nam bardzo potrzebne w owych latach.

Nie będę dzisiaj pisał biografii mistrza. Przedstawię jego postać w otoczeniu innych komediowych tuzów rodzimej kinematografii. Bo jak tu nie wspomnieć - obok Chęcińskiego - Tadeusza Chmielewskiego, Stanisława Barei i jeszcze kilku mniej płodnych twórców filmów rozśmieszających. Tutaj warto dodać, że zrobienie dobrej komedii jest, na ogół, dużo trudniejsze niż spreparowanie opowieści dramatycznej, a wymienieni trzej reżyserzy byli największymi, krajowymi mistrzami w owej artystycznej konkurencji.

Zacznę od twórczości Sylwestra Chęcińskiego. Zadebiutował w roku 1961 wyreżyserowaniem filmu „Historia żółtej ciżemki”. Nie jest to komedia, ale warto przypomnieć ów debiut, bowiem w obsadzie pojawił się jeszcze jeden debiutant. Młodziutki (11 lat) Marek Kondrat. Później Sylwester Chęciński wyreżyserował 15 filmów, z czego cztery były przebojowymi komediami. Mam na myśli trylogię: „Sami swoi” (1967), „Nie ma mocnych” (1974) i „Kochaj albo rzuć” (1982). Także „Rozmowy kontrolowane”. Do tej komedii jeszcze powrócę. Co do mistrza Chęcińskiego, to dodam, że pośród mniej zabawnych filmów, to jego arcydziełem jest słynny „Wielki Szu” z Janem Nowickim w roli głównej.

No, a teraz kilka słów o kultowym wręcz twórcy komediowym, Stanisławie Barei.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.