...do służby zakonnej lub kapłańskiej to droga, którą wybierają ludzie głębokiej wiary.
Spotkałam takie osoby i im wspomnieniami oddam cześć. Gdy miałam naście lat, jedna z moich koleżanek wstąpiła do zakonu, a ja dostąpiłam zaszczytu korespondowania z nią. Do dziś w archiwum zbieraczki przechowuję listy, które wówczas do mnie przysyłała. Tchnie z nich wiara, nadzieja, miłość do Boga. Jednak moja koleżanka była tylko nastoletnią dziewczyną i w tym byciu w zakonie zabrakło jej wytrwałości, tuż przed święceniami wystąpiła z niego. Jej obecne życie dowodzi, że przeżyte doświadczenia i spędzony tam czas ukształtował jej charakter, utwierdził w wierze, ale bez habitu. Mam fajne zdjęcie koleżanki-zakonnicy, ale niech zostanie słodką tajemnicą, która z moich znajomych była w zakonie.
Oczywiście obcowanie z bogobojnymi ludźmi w pewnym stopniu wpływa na postrzeganie świata, naszą duchowość i wiarę. Ja także, jako młode dziewczę, miałam taką potrzebę, by ciągle przebywać w kościele, modlić się i klęczeć na betonowej posadzce. Lekcje religii prowadzone w salce katechetycznej najpierw przez katechetkę Jadwigę Jurkiewicz, a następnie przez księdza Kazimierza Sawostjanika otwierały drogę i prowadziły do pełnego miłości bożej świata. Byłam pilną uczennicą, potwierdzają to książki z dedykacjami wypisywanymi przez wspomnianego księdza (ciekawa jestem, czy mój ulubiony duchowny żyje i jak się ma). Zawsze mi powtarzał, że jestem wspaniałym materiałem na żonę lub zakonnicę. Cóż, może moje życie potoczyło się inaczej, gdyby nie buty... . ale po kolei.
Moim kolejnym nauczycielem został ksiądz Robert Dziewiatowski, ależ on nas uczył! Na jego lekcje stawialiśmy się niezawodnie i za każdym razem po niesamowitych wykładach unosiliśmy się ponad ziemię. W tamtym okresie powołania kapłańskie i zakonne były czymś normalnym i oczywistym. Więc i ja rozważałam taką ewentualność, ale wybrałam się do znajomych. Tam w przedpokoju zostawiłam swoje nowe, z trudem zdobyte buty i weszłam do pełnego gości pokoju. Gdy czas wizyty minął, założyłam buty i wróciłam do domu. Przez kolejne dni miałam problem. Zauważyłam, że nowe buty bardzo szybko uległy zniszczeniu. Zmartwiłam się tym, bo w tamtych czasach towar był reglamentowany, a obuwie rarytasem nie do kupienia. Mama, widząc jak wyglądają moje pantofelki, aż załamała ręce i szybko poniosła do szewca. Dopiero po pewnym czasie odkryłam co się stało i kto w moich butach powędrował do... zakonu. Otóż podczas pamiętnej wizyty w przedpokoju wszyscy zdejmowaliśmy i zostawialiśmy buty (och, te perskie dywany) i jak się okazało, o czym nie miałam pojęcia, dwie pary takich samych. Ja poszłam do domu w butach koleżanki, a ona chodziła w moich i być może te buty do zakonu ją doprowadziły. Koleżanka, z którą zamieniłyśmy się niechcący obuwiem do dziś jest szczęśliwą zakonnicą. Niedawno się spotkałyśmy, emanowała radością i spełnieniem.
W 2002 r. z Grupą Rowerową „Kręcioły” zawitałam na Kurpie do miejscowości Czarnia. Tam pod kościołem Niepokalanego Poczęcia zaciekawiła mnie postać stojąca na cokole. To Brat Zeno – apostoł dobroci, który z Puszczy Zielonej zawędrował do Japonii, by tam głosić Słowo Boże i pomagać ludziom. Wówczas bardzo interesowałam się tym ważnym dla Czarni misjonarzem, przeczytałam ciekawą książkę „Zeno nie ma czasu umrzeć”, obejrzałam też film video „Duch Kurpi”. Dowiedziałam się, że to Władysław Żebrowski wstąpił do zakonu i obrał imię Zenon. Zainteresowanie zakonnikiem zostało nagrodzone. Otóż dostąpiłam zaszczytu i poznałam zakonnika Jerzego Żebrowskiego, który zjawił się pewnego dnia w biurze odwiedzając kuzynkę, a moją koleżankę z pracy. Podziękował mi wówczas za ciekawy artykuł w „Kurku Mazurskim” o jego stryju Władysławie Żebrowskim a noszący tytuł „Kochał biednych ludzi” i podarował symboliczną flagę Kanady, którą oczywiście mam do dzisiaj. Opowiedział mi także swoją drogę służby Chrystusowi. Święcenia kapłańskie przyjął w czerwcu 1986 r. w Łodzi i od tego czasu poza Polską był w Anglii, Kenii i Kanadzie. Wtedy, gdy zjawił się w kraju, dokładnie w sierpniu 2021 r. nad jeziorem Sasek Wielki w Trelkówku w gronie najbliższych świętował 35-lecie posługi bożej. Dziękczynną, polową mszę odprawił w sąsiedztwie miejsca, gdzie Karol Wojtyła – przyszły papież Jan Paweł II w 1968 r. biwakował. Jest to znamienne, bowiem Jerzy Żebrowski właśnie w miejscu biwakowania papieża spędzał swoje dzieciństwo. Można teraz śmiało powiedzieć, że franciszkanin ojciec Jerzy Żebrowski zamiast łowić ryby wprost z mazurskiego jeziora zarzuca sieć na głębokie, światowe wody i łowi serca wielu ludzi, w tym kanadyjskiej młodzieży, z którą z kwiatami staje do pamiątkowego zdjęcia.
Grażyna Saj-Klocek