POŻYTECZNA BUDKA
W dobie powszechnych telefonów komórkowych, gdy miniaturowe aparaciki do rozmów noszą przy sobą nawet małe dzieci, wydawałoby się, że stare poczciwe budki telefoniczne to relikt minionej epoki i nie mają one żadnego zastosowania. Ot - myślimy sobie na ich widok - stoi sobie takie coś, zupełnie niepotrzebnie i tylko zajmuje miejsce (m. in. przy placu Juranda, czy przy skwerze im. Lecha Kaczyńskiego). Tymczasem nie jest to do końca prawda. Ów przeżytek może być bowiem doskonałym... schronieniem przed deszczem. „Kurek” zaobserwował kilka dni temu, jak pewna młoda mama, zaskoczona nagłym opadem, najspokojniej w świecie wprowadziła dziecięcy wózek do budki (jakby skrojonej na jego wymiar). Tym sposobem uchroniła bobaska przed zmoknięciem i ewentualną tego konsekwencją, czyli przeziębieniem.
DEMOLKA PO LATACH
Zapowiadana już od dłuższego czasu zmiana oblicza pl. Juranda nareszcie się dokonuje. Zburzone zostały lokale usługowo-handlowe, a w ich miejsce ma powstać ciąg kamienic podobnych do tych, jakie stoją przy ul. Kasprowicza. Czyli z użytkowymi parterami i wyższymi kondygnacjami mieszkalnymi. Zburzenia starych, pamiętających czasy PRL-u obiektów, dokonała nawet nie tak wielka pojedyncza koparka. W tym miejscu warto przypomnieć, że nie był to historycznie pierwszy atak buldożera na ów ciąg handlowo-usługowy. Jeszcze w ubiegłym wieku, pod koniec lat 90. kręcono tu dramatyczne sceny do filmu „Kameleon”. Filmowano m. in. prowadzone nocą walki uliczne z użyciem maszyn budowlanych. Jedna z nich miała zniszczyć wspomniane obiekty, ale skończyło się jedynie na likwidacji filmowych dekoracji-przystawek, a nie demolki rzeczywistych obiektów. Nazajutrz wszystko wróciło do normy.
W TUMANIE KURZU
Obecnie po pawilonach nie ma już śladu, ale nim znikły, „Kurek” udał się na miejsce, aby sfotografować ich burzenie, ot tak z ciekawości oraz dla celów kronikarskich. Budynki nie były wielkie i jak wspomnieliśmy wcześniej dała sobie z nimi radę zwykła koparka. Robota z pozoru szła gładko, budyneczki znikały fragment po fragmencie, ale niestety, burzeniu murów towarzyszyły niesamowite obłoki kurzu i pyłu powstającego w trakcie upadku większych kawałków ścian, czy fragmentów stropu. Gdy ów kurz ograniczał się jedynie do placu budowy, to i niech tam. Spowijał on jednak całą okolicę. Choć fotografowaliśmy prace rozbiórkowe ze sporej odległości, pył było czuć w ustach, we włosach i w dodatku osiadł on na ubraniu. Nie można w XXI w. tak niefrasobliwie wykonywać takiej roboty, nie bacząc na towarzyszące jej dodatkowe „efekty”. Wystarczyłoby zrosić wodą burzone obiekty i wszystko byłoby w porządku. To jednak wymagałoby dodatkowej fatygi, a jak widać, na budowie nikomu się nie chciało. Pracownicy woleli dusić się w obłokach pyłu. Dlaczego jednak przy okazji musieli wdychać go i przechodnie?