- Wierzę, że ofiary katastrofy smoleńskiej doczekają się godnego pomnika, a nie tablicy powieszonej przez ciecia potajemnie. To poniża tych ludzi, którzy zginęli - mówi w rozmowie z "Kurkiem" generał Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej "Grom"
Przyjechał Pan do Szczytna, aby wziąć udział w biegu przełajowym „Cudami Mazur”. Jakie wrażenia stąd Pan wywozi?
- Trasa był trudna, były liczne podbiegi. Miało być 15 km, a jak się okazało wyszło trochę więcej. Wielką przyjemnością było pokonanie odcinka wodnego. Woda w jeziorze jest krystalicznie czysta, taka, że nie chciało się z niej wychodzić. Macie tu przecudowne miejsce, a ludzie, których tu spotkałem są przesympatyczni.
Przyjedzie tu Pan jeszcze raz?
- Z pewnością i niekoniecznie będę czekał na zaproszenie. Lubię las, jeziora. Przywiozę tu także swoją rodzinę
Przed startem do biegu w Szczytnie złożył Pan kwiaty przed głazem upamiętniającym katastrofę smoleńską, stojącym przy kościele św. Brata Alberta. Dlaczego?
- Jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego obelisku. Został on pięknie wykonany, widać artystyczną robotę. Trudno mi jest bez emocji podchodzić do tego tematu. Połowę ludzi, którzy zginęli bardzo dobrze znałem. Razem z żoną i dziećmi chodzimy co miesiąc pod Pałac Prezydencki, gdzie po tej tragedii spotykali się Polacy i zapalamy znicze.
Czy państwo polskie zrobiło wszystko żeby wyjaśnić tę katastrofę?
- Niestety nie. To niesamowite, że zgodziliśmy się na to, aby zajęli się tym Rosjanie. Było to wydarzenie bez precedensu, dlatego powinniśmy, pod presją opinii międzynarodowej, zażądać wspólnego prowadzenia śledztwa. Rosjanie musieliby to zaakceptować. Przez to, że tak się nie stało, ważne dowody zostały zniszczone. Już nigdy nie dowiemy się jak to było naprawdę. Jest to przerażające. Nasze państwo pokazało słabość, traktując tę katastrofę jak pospolity wypadek, a nie wydarzenie, w którym zginęły najważniejsze osoby w państwie. Jest to kompromitujące.
Osoby odpowiadające za ich bezpieczeństwo doczekały się awansu, jak chociażby szef BOR-u.
- Tego to już nie jestem w stanie kompletnie zrozumieć. Zastanawiam się po co ten BOR, potężna instytucja z dostępem do informacji wywiadowczych, na której czele stoi dwugwiazdkowy generał, w ogóle istnieje. Żeby chronić tylko prezydenta przed tym, aby ktoś w niego jajkiem nie rzucił? To niech już lepiej zwykła agencja ochrony zajmie się czuwaniem nad bezpieczeństwem najważniejszych osób w państwie. I zrobi to lepiej.
Minister Obrony Narodowej Bogdan Klich odszedł w końcu ze stanowiska, ale w glorii chwały, otrzymując gratulacje od premiera.
- Trudno mi to komentować. Jeżeli mógłbym postawić jakieś postacie na dwóch przeciwległych biegunach to znaleźliby się na nich minister Klich i jego poprzednik Aleksander Szczygło. Minister Szczygło, niedoceniany za życia, bo nie potrafił się PR-owsko sprzedawać, był bardzo uczciwy i rzetelny. To chyba jedyny minister obrony narodowej, który nie tolerował kłamstwa i wazeliniarstwa. Chciał zawsze, żeby mówić mu tylko prawdę. Jego śmierć jest dla Polski ogromną stratą. Z kolei za czasów Klicha jak tylko jakiemuś generałowi coś się nieopatrznie wymsknęło, natychmiast wylatywał z wojska. Ten minister nie chciał słyszeć o problemach wojska, a na koniec mówił, że go okłamywano.
Wierzy Pan, że doczekamy się kiedyś rozliczenia osób, które, według Pana, skompromitowały Polskę swoimi działaniami przed i po katastrofie?
- Jestem o tym przekonany. To kwestia czasu. Myślę, że nie będziemy czekać długo, może 5-10 lat. Prawda się obroni, to wszystko wyjdzie. Wierzę też, że ofiary tej katastrofy doczekają się godnego pomnika, a nie tablicy powieszonej przez ciecia potajemnie. To poniża tych ludzi, którzy zginęli.
Z czego wynika takie postępowanie naszych władz?
- Trudno dociec. Dziś tzw. mainstream orzeka co jest trendy. Apeluję do wszystkich, żeby bezkrytycznie nie przyjmowali tego, co media wciskają im do głowy. Powinniśmy uruchomić swoje zwoje mózgowe, popatrzeć trochę w historię i dokonywać własnej oceny.
Myśli Pan o karierze politycznej?
- Nie. Chociaż miałem już propozycje. Start w wyborach na prezydenta Tychów, miasta rodzinnego, w którym mieszkam proponowały mi przeciwstawne opcje. Zwycięstwo miałbym pewnie w kieszeni, ale wolę oddać się swojej pasji, pracy pro publico bono. Bez względu na to kto złoży mi propozycję, zawsze będę dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem, bo jestem to winny. W końcu państwo polskie wyłożyło niemałe pieniądze, żeby mnie szkolić w Polsce, USA i innych jeszcze miejscach.
Rozmawiał Andrzej Olszewski